Warszawskie getto – Porysowała rogami Ścianę Płaczu

Porysowała rogami Ścianę Płaczu

Wizyta senatora Hilarzycy Clinton w Izraelu przypomina wiersz o szarańczy pióra Adama Macedońskiego, publikowany przed laty w 'Przekroju’ (cytuję z pamięci, więc z góry przepraszam wielbicieli Artysty za ewentualne wypaczenia: 'Szarańcza. Przyleciała / zjadła wszystko / odleciała’).

Hilarzyca senator, w amerykańskim bladobeżowym makijażu, podobna do zielska zapomnianego między stronicami książki i posługująca się radiofonicznym basem, opowiadała izraelskim Żydom tylko to, co chcieli usłyszeć i nie popełniła fatalnego błędu męża Wilusia Clintona, który dopiero co w Tel Awiwie w obecności premiera Szarona gorąco ubolewał z powodu fiaska konferencji pokojowej w Camp David.

Ktoś musiał senatora Hilarzycę uprzedzić, że gdyby konferencja w Camp David zakończyła się podpisaniem porozumienia pokojowego, do czego Wiluś gorąco zmierzał, pragnąc załapać Nobla, Izrael byłby aktualnie zmniejszony o wszystko, co zdobył na wojnie w 1967 roku, łącznie ze wschodnią Jerozolimą i dwoma setkami żydowskich osiedli, a Szaron nic byłby premierem izraelskich Żydów, jeno złorzeczyłby na Wilusia z żabiej perspektywy, gdzieś z trzeciego rzędu foteli opozycji parlamentarnej w Knesecie.

Pod koniec wizyty w Izraelu senator Hilarzyca pokazała się w Jerozolimie przy świętej dla Żydów Ścianie Płaczu, gdzie szczerząc porcelanowe zęby do kamer telewizyjnych (spod chustki, którą nakryła dla przyzwoitości fryzurę), włożyła w szczelinę między kamieniami wystosowaną po angielsku petycję do żydowskiego Pana Boga, żeby pokarał Monikę Lewińską. Ludzkość stąpająca po kuli ziemskiej dzieli się – jak powszechnie wiadomo – na Żydów i na błądzących goi. Amerykańska senator Hilarzyca Clinton, koszerna Żydówka w skórze gojki, mieści się gdzieś pośrodku.

WOJNA! WOJNA!!!

4 tysiące ubranych na czerwono izraelskich fanów drużyny piłki kopanej, telawiwskiego Hapoelu, ryczało po hebrajsku na stadionie Henia Tardiniego w Parmie Milchama! Milchama!!! (Wojna! Wojna!!!), kiedy Hapoel, po strzałach najemników, Serba Milana Ostreca i Węgra Stefana Piszonta wygrywała 2:1 z Parmą AC, wchodząc do ćwierćfinałów UEFA. W tym samym czasie izraelscy komandosi wspierani ogniem czołgów i helikopterów zdobywali obóz uchodźców palestyńskich Balata, położony na przedmieściach miasta Nablusu, a żołnierze doborowej jednostki Golani atakowali obóz uchodźców palestyńskich w Dżeninie.

Żydowskie serca biłyby jeszcze żwawiej na wieść o zawrotnym sukcesie wojskowym w Balacie i Dżeninie niż biły na włoskim stadionie, gdyby wysoki oficer sztabowy izraelskiej armii nie powtórzył raz jeszcze w mediach (raz już go cytowaliśmy, kiedy dał głos w gazecie 'Haaretz’), że podczas walk ulicznych toczonych w obozach uchodźców izraelscy oficerowie kierują się doświadczeniami wszystkich armii świata, a przede wszystkim naukami pobranymi przez niemieckie oddziały SS w czasie walk z powstańcami warszawskiego getta.

Na dobrych wzorach

I rzeczywiście, izraelscy komandosi, prawdopodobnie wzorem Niemców zdobywających warszawskie getto, nie pętali się głupio po ulicach obozów uchodźców, narażając na kule i zasadzki wroga, ale burzyli. Niemcy używali w tym celu wiązek granatów i pancerfaustów (protoplastów amerykańskiej rakiety TOW), natomiast komandosi przedostawali się na zaplecze barykad, wyburzając ściany działowe palestyńskich domów (i punktów oporu) materiałami wybuchowymi i rakietami Gil, strzelając do terrorystów jak do kaczek. Podczas pierwszych dni walki, przy minimalnych stratach własnych (2 komandosów zabitych i 2 rannych), Izraelczycy zabili 25 Palestyńczyków i ranili ponad 200.

Komandosi narzekają, że plon ich działalności wojskowej byłby znacznie większy, gdyby nie wredna złośliwość przedmiotów martwych a w tym wypadku nieoczekiwana krnąbrność nowego karabinu amerykańskiego M4A1, który w izraelskiej armii zastąpił wysłużone i niewygodne M-16. Niestety, karabin automatyczny M4A1, krótki (82 cm) i lekki jak laptop (2, 15 kg), w żydowskich rękach znacznie chętniej zacina się niż strzela. Grzeje się do nieprzytomności, nie wyrzuca łuski i nie wprowadza nowego pocisku do komory nabojowej.

Moździerz odłożony na inną okazję

Gdyby nie głupie konwencje genewskie, izraelscy żołnierze mogliby posłużyć się w Balacie i Dżeninie najnowszym produktem miejscowego przemysłu zbrojeniowego, 120 mm granatnikiem o zasięgu 10 km, przewożonym na miejsce walk na platformie samochodu pancernego M-113, tzw. Zeldy. Nowy moździerz potrafi strzelać co 40-50 sekund, a nie co kilkanaście minut jak prymitywne granatniki poprzednich generacji, i wysyła pociski rozrywające się w powietrzu pół metra nad ziemią, przez co ich krąg rażenia gatunku ludzkiego jest wręcz imponujący.

Książę Abdullah promuje pokój

Począwszy od ubiegłego tygodnia, stada międzynarodowych pięknoduchów zajęte są fetowaniem nowego planu pokojowego dla Bliskiego Wschodu, zaproponowanego Izraelowi i Palestyńczykom przez następcę tronu Arabii Saudyjskiej, księcia Abdullaha Bin Abdela-Aziza, na przedstawi swój plan pokojowy Lidze Arabskiej, jeśli premier Żydów Szaron, zezwoli prezydentowi Palestyńczyków Arafatowi, więzionemu w Ramalli, na udanie się do Bejrutu na zjazd. W przeciwnym razie, oznajmił emir Abdullah, saudyjskich propozycji pokojowych nie będzie.

Kto zyskuje na propozycjach pokojowych?

Nikt nie podejrzewa, że zdrowiu premiera Izraela Ariela Szarona dobrze służą wszystkie bez wyjątku sugestie konceptualne dążące do zakończenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego, począwszy od odkurzanych ostatnio deklaracji Clintona, poprzez koncepcje Unii Europejskiej, zalecenia szefa CIA Jerzego Teneta, ustalenia komisji byłego senatora Mitchella, ujawnione zapiski z konferencji w Wye Plantation i Tabie, plany pokojowe księcia Abdullaha, poprawki Teneta do planów Abdullaha, dokumenty opracowane w Nowym Jorku przez ministra Szymona Peresa i marszałka palestyńskiego parlamentu Abu Alę, żądania Jasera Arafata, manifesty Hezbollahu, Hamasu, Dżihadu, Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, tudzież najświeższe pod względem chronologicznym sugestie generalissimusa Kadafiego, przywódcy Libii. Dzięki nawale cudzych rozwiązań premier Szaron, który dla lepszego samopoczucia trzyma pod kluczem Arafata, może oszczędzić sobie kłopotów myślowych związanych z konstruowaniem własnych strategii. Wystarczy, że się z nikim nie zgadza.

Republiki monarchistyczne

A gdy już mowa o Kadafim, to należy odnotować, że izraelscy komentatorzy polityczni, wojskowi i towarzyscy, śledzący tubylcze elity i bojący się panicznie krewkiego premiera Szarona, omijają starannie w mediach temat juniora Szarona imieniem Omri. Zamiast donieść Żydom, że tata Szaron szykuje Omriego, 40-letnią, 110-kilogramową, łysiejącą latorośl, poruszającą się motocyklem BMW 1000 cc do objęcia po sobie tronu króla Izraela, miejscowi pismacy odważnie czepiają się dalekiego Kadafiego, że Kadafi jakoby wzorem zmarłego prezydenta Syrii Hafeza Asada i w ślad za nieodżałowanym królem Jordanii Husseinem szykuje syna, Kadafiego juniora, do objęcia po nim rządów nad libijską ropą naftową, tudzież wyliczają pozostałych przywódców świata arabskiego, postępujących podobnie jak Kadafi i przygotowujących własnych synów do przejęcia po nich pałeczki władzy.

W tym egzotycznym temacie, wielce charakterystycznym pod względem socjologicznym, politycznym i obyczajowym dla cywilizacji Bliskiego Wschodu, o Szaronie w tropikalnych mediach ani słowa! Jak gdyby nie posługiwał się dziecięciem w charakterze zaufanego posłańca, zausznika i negocjatora, któremu tata premier szykuje na początek kariery miejsce na liście wyborczej prawicowego Likudu i fotel w następnej obsadzie Knesetu.