Categories Historie

Sir Francis Drake

El Draque

We wrześniu 1595 r. hiszpańska ludność Wysp Kanaryjskich była bliska paniki. W ich stronę kierowało się potężne zgrupowanie floty angielskiej – sześć ogromnych galeonów królewskich, w towarzystwie dwudziestu jeden prywatnych okrętów. Angielscy korsarze, znienawidzeni los luteranos, zaprawieni w mordach i łupiestwie, pozostawiali za sobą tylko zgliszcza…

Na domiar złego, na czele wrogiej eskadry stała wyjątkowo niebezpieczna osobistość. Do brzegów Wysp Kanaryjskich zmierzał El Draque – Smok.

Sir Francis Drake, zwany El Draque – Smokiem, ciężko pracował na swą reputację. Handlarz niewolnikami, potem pirat, następnie korsarz Jej Królewskiej Mości Elżbiety, królowej Anglii, wreszcie szacowny arystokrata oraz admirał dowodzący flotą Albionu. Wybitny żeglarz i niezrównany wódz, postrach hiszpańskich marynarzy i mieszkańców nadmorskich miast, w Europie i Ameryce. Z morskiego bandytyzmu uczynił narzędzie polityki i źródło dochodów państwa.

Pisano o nim: „Określenie El Draque znaczyło wojnę, zagładę, spustoszenia i żałobę. Było synonimem nadciągającej przemocy, grabieży, okrucieństwa i rzezi. Ten złowieszczy przydomek był zwiastunem wszelkiego nieszczęścia, kometą oznajmiającą katastrofę. Nowy Attyla pozostawiał za sobą ból i smutek; jego statki zostawiały ślady świeżo rozlanej krwi…” (Rodríguez Solis).

* * *

W owym czasie trwał tytaniczny bój katolickiej Hiszpanii z protestancką Anglią, o dominację w świecie Zachodu. Wojna była konfliktem również (jeśli nie przede wszystkim) religijnym. Dotyczyło to także korsarzy – w trakcie rajdów na wybrzeża angielscy los luteranos z upodobaniem profanowali i palili katolickie świątynie, mordowali duchowieństwo; w razie schwytania odpowiadali przed trybunałami Świętej Inkwizycji.

W sierpniu 1595 r. El Draque stanął na czele kolejnej łupieskiej wyprawy, sfinansowanej przez królową oraz prywatnych udziałowców. Korsarze mieli zaatakować posiadłości hiszpańskie w Ameryce. Niejako po drodze zamierzali złupić Las Palmas, stolicę archipelagu Wysp Kanaryjskich, położoną na wyspie Gran Canaria…

* * *

26 września nad ranem mieszkańców Gran Canarii zerwał ze snu huk dział i bicie w dzwony. Nadciągał nieprzyjaciel. Wkrótce horyzont zaroił się od żaglowców. Korsarskie okręty przybiły do półwyspu Las Isletas. Rzuciły kotwice na wprost Las Palmas. Oficerowie Drake’a wyznaczyli sobie cztery godziny na zdobycie grodu.

Zobacz też:  Odkrywając miejsca za kościołem: historie i tajemnice lokalnych przestrzeni

Okręty rozpoczęły artyleryjski ostrzał wybrzeża. Potem spuszczono na wodę łodzie. Wsiadło do nich sześciuset Anglików – pierwszy rzut desantu, który miał uchwycić przyczółki na brzegu. Kierowali się do zatoczki Caleta de Santa Catalina. Byli w doskonałych nastrojach, wizja nieodległych łupów rozpalała wyobraźnię. Płynęli pod rozwiniętymi proporcami i banderami, wśród grzmotu bębnów i jazgotu trąbek.

Na plaży oczekiwało na nich stu pięćdziesięciu Hiszpanów. Wzdłuż szeregu pieszych żołnierzy kłusował samotny jeździec z mieczem w ręku. To gubernator Gran Canarii – don Alons de Alvarado – dodawał otuchy swym ludziom. Było coś tragicznie wzniosłego w determinacji tej garstki straceńców, którzy w półtorej setki chcieli powstrzymać całą nieprzyjacielską flotę…

* * *

Łodzie korsarzy zbliżyły się na odległość strzału. Zagrzmiały hiszpańskie działa – wszystkiego sześć sztuk. Kanaryjscy puszkarze dobrze znali swój fach. Zamiast zwykłych, armatnich kul załadowali do luf worki wypełnione pociskami muszkietowymi. Na załogi angielskich łodzi spadł z nieba ognisty grad.

Potem otworzyli ogień muszkieterowie. Hiszpańska ręczna broń palna zaliczała się wtedy do najlepszych w świecie. Muszkiety biły celnie na sto pięćdziesiąt kroków, a przygotowanie do strzału trwało „niecałą zdrowaśmarię”. Teraz z brzegu oddawano regularne salwy, każdą z trzydziestu luf, i każda czyniła spustoszenie w szeregach desantu.

Korsarze nie wytrzymali krwawej kąpieli; zawrócili na swe okręty. Mieli co najmniej czterdziestu zabitych (zdaniem Hiszpanów – nawet dziesięć razy więcej) i wielu rannych. El Draque odpłynął upokorzony.

Los luteranos próbowali desantować w innych częściach wyspy. Wszędzie na ich spotkanie podążały zbrojne oddziały Kanaryjczyków. Korsarze nie osiągnęli nic, ponieśli nowe straty i zmitrężyli kilka dni na poszukiwanie wody i żywności.

* * *

Ta zwłoka zadecydowała o klęsce całej wyprawy. Kolonie hiszpańskie w Ameryce, będące głównym celem Drake’a, zyskały czas na przygotowanie obrony.

Zobacz też:  Zagłada Ormian

Flota angielska przepłynęła Atlantyk i uderzyła na Puerto Rico. Napastników odparto ogniem stu sześćdziesięciu dział. Dziesięć łodzi desantowych, takoż jedna fregata, zatonęło w wyniku morderczego ostrzału. Czterystu Anglików pochłonęły fale. Sam Drake cudem uniknął śmierci, gdy armatnia kula wpadła do jego kajuty, podczas narady sztabu, i dokonała tam krwawej jatki.

El Draque zaatakował miasta na stałym lądzie, w Panamie i Nikaragui. Wszędzie napotykał na twardy opór. Zdobyte łupy nie rekompensowały poniesionych strat. Na domiar złego na korsarskich okrętach jęły szerzyć się choroby zakaźne, zbierając tragiczne żniwo…

Po siedmiu miesiącach od chwili wypłynięcia z macierzystych portów, pokiereszowana flota „los luteranos” powróciła do kraju. Nastroje były smętne. Załogi głodowały, żeglarzom nie wypłacono żołdu. Wyprawa doprowadziła do ruiny wielu prywatnych udziałowców. Wyjątkowo haniebnie zachowali się urzędnicy królowej Elżbiety. Aby odzyskać wkład finansowy władczyni, obciążyli ocalałych żołnierzy kosztami za zniszczone umundurowanie i obuwie…

* * *

Sir Francis Drake, zwany El Draque, nie stanął już na ojczystej ziemi. Zmarł na pokładzie żaglowca, na dyzenterię, 28 stycznia 1596 r. Największy korsarz epoki został pochowany w morzu, opodal Porto Belo. Wszyscy twierdzili zgodnie, że naturalną odporność „Smoka” na choroby osłabiła głęboka depresja, w jaką zapadł po serii militarnych porażek. Jego przyjaciel, admirał Baskerville, podsumował to słowami: – Umarł, jak sądzę, ze smutku…

Początek końca kariery El Draque miał miejsce na piaszczystej plaży Caleta de Santa Catalina, na Gran Canaria, gdzie garstka dzielnych stawiła czoła całej potędze morskiej Albionu. Owi śmiałkowie nie żywili wielkich nadziei na zwycięstwo – wszak korsarze posiadali miażdżącą przewagę, a ich wódz cieszył się sławą niepokonanego. Kanaryjczycy byli jednak zdecydowani na wszystko. Za plecami mieli swe rodziny, swoje domy i świątynie. Jeden z nich, Prospero Casola, pisał potem:

Zobacz też:  Petrus Chrysologus

– Byliśmy jednomyślni: będziemy walczyć z wrogiem na brzegu, i to do ostatniej kropli krwi…

„Wzrastanie” lipiec-sierpień 2005

Nazywam się Bogdan i jestem autorem tego bloga, który powstał z potrzeby serca i pragnienia dzielenia się wiarą. Chrześcijaństwo to dla mnie nie tylko religia, ale codzienna droga – pełna pytań, odkryć i spotkań z Bogiem. Na blogu dzielę się refleksjami, fragmentami Pisma Świętego, modlitwami, a także przemyśleniami nad tym, jak żyć Ewangelią w dzisiejszym świecie.

Z wykształcenia teolog, a z powołania – człowiek poszukujący głębi i sensu. Staram się pisać w sposób prosty, szczery i otwarty – tak, aby każdy, niezależnie od tego, na jakim etapie drogi wiary się znajduje, mógł znaleźć tu coś dla siebie.

Zapraszam Cię do wspólnej podróży – ku lepszemu zrozumieniu Boga, siebie i drugiego człowieka.