Podatki – podatek dochodowy

Rosnąc, podatki umierają

Nawet sami socjałowie nie są w stanie znieść obciążeń podatkowych, które ustanawiają – by choćby wspomnieć Adolfa Hiltera, który nigdy nie rozliczył z fiskusem dochodów za 'Mein Kampf’. Warto jednak zauważyć, że te wygórowane obciążenia wcale nie powodują zwiększenia się dochodów budżetu.

Jak to możliwe? Z pozoru może się wydawać, że zależność między wysokością podatków a wpływami do budżetu państwa jest wprost proporcjonalna. Jeśli za modelowy dochód osoby przyjmiemy 100 jednostek, to przy podatku dochodowym 20 dochód budżetu wyniesie 20 jednostek, po podniesieniu podatku o 10 – 30 jednostek, o kolejne 10 – 40 jednostek. Wychodzi z tego, że najlepszym lekarstwem na bolączki sfery budżetowej jest podnieść podatki, dokładnie o taką sumę jakiej brakuje w budżecie. Recepta to banalna, ale fałszywa.

Spójrzmy na problem z innej perspektywy. Jako punkt wyjścia dla kreślenia prawdziwej zależności trzeba przyjąć sytuację gdy podatek dochodowy wynosi 0% (dla łatwiejszego zrozumienia tego modelu zakładamy, że podatek dochodowy to jedyne źródło dochodu dla budżetu). Skoro wszelkie daniny na rzecz rządu wynoszą 0%, to w budżecie nie ma nic. Teraz należy zwrócić uwagę na sytuację całkowicie odwrotną, gdy daniny na rzecz rządu wynoszą 100%. Skoro podatek dochodowy wynosi 100%, to czy aby na pewno znaczy to, że Skarb Państwa zgarnia całość naszych dochodów? Nie! Nikt nie zgodziłby się pracować za darmo! Gdy ludzie w sposób legalny nie zarabiają nic – to wszyscy albo w ogóle przestają pracować, albo pracują na czarno. Przy podatkach 100 , dochody budżetu ponownie zmierzałyby do zera.

Skoro przy podatkach 0% w budżecie nie ma nic, i przy 100% znowu nie ma nic, oznacza to, że wpływy do budżetu nie wzrastają wprost proporcjonalnie do wysokości podatków. One do jakiegoś momentu rosną, a potem spadają. W makroekonomii coś takiego nazywane jest krzywą Laffera.

Dlaczego pierwsze rozumowanie było błędne? Gdyż był to model czysto matematyczny, który nie uwzględniał czynników psychologicznych. Jako punkt odniesienia przyjmował zawsze dochód wynoszący 100 jednostek. Tymczasem osoba, która zarabia tyle przy podatku 10%, może już nie mieć ochoty tak samo ciężko pracować za pół-darmo, czyli przy podatku 50 . Po prostu rosnące podatki zabijają aktywność gospodarczą, kurczą się dochody przedsiębiorstw i obywateli, więc i zmniejsza się podstawa opodatkowania. Po przekroczeniu pewnej wartości strata z tego powodu jest większa niż zysk z tytułu podniesienia stawek podatkowych.

Są kraje, które potrafią mistrzowsko wykorzystać ten mechanizm, obniżając podatki do kilku procent, albo… zupełnie je znosząc. I nawet te ostatnie świetnie na tym zarabiają! Owe oazy podatkowe czy też raje podatkowe to bardzo często państwa, które jeszcze niedawno znajdowały się w fazie pre-industrialnej, żyjąc głównie z jedzenia tego co samo wyrosło opodal szałasu prezydenta. Na przykład na Wyspach Bahama na 200.000 mieszkańców przypada… kilkaset firm prawniczych! Na wyspach Kajmany jest zarejestrowanych 650 banków, trustów i towarzystw ubezpieczeniowych. Spośród 50 największych banków świata tylko 3 nie działają na Kajmanach. Dlaczego? Bo dużo niższe koszty wiążą się z przeniesieniem działalności w egzotyczny zakątek świata, niż z prowadzeniem jej dalej w przeciążonej podatkami Europie czy Ameryce Północnej. Można by w nieskończoność wyliczać przykłady oszałamiających karier gospodarczych jakie zrobiły ledwo wystające nad powierzchnię wody kawałki skały na Karaibach czy Pacyfiku, tylko dlatego że gwałtownie obniżyły podatki.

Warto odnotować, że nawet w Europie są jeszcze miejsca, które nie zostały starannie skontrolowane, oszacowane, wymierzone, wycenione, nie są regularnie inspekcjonowane, a co najważniejsze: wciąż pozostają wolne od Urzędu Skarbowego. Najbardziej znaną z owych enklaw jest wioska Campione, leżąca na terenie Szwajcarii, a podlegająca zwierzchnictwu politycznemu Włoch. Nie istnieje jednak umowa o pomocy w sprawowaniu administracji między Włochami a Szwajcarią, co czyni owo zwierzchnictwo fikcyjnym. W praktyce Urząd Skarbowy w Como ogranicza się do inkasowania podatków z miejscowego kasyna i dlatego jedyne na czym mu zależy, to utrzymać dopływ bogatych gości. Korzystając z okazji osiedliło się tutaj kilkuset cudzoziemców zarządzających różnymi firmami.

W cieniu Campione pozostaje inna włoska enklawa w Szwajcarii – Livigno, zwane też 'małym Tybetem’. Prowadzi tutaj jedna droga, na wysokości około 2000 m i zamykana na noc. W latach 70-tych sporo firm zorientowało się, że fiskus zrezygnował z prób dotarcia do tej niedostępnej okolicy. Odtąd Livigno ma sławę oazy podatkowej, choć w praktyce mało kto ma ochotę żyć w spartańskich warunkach na wysokości 2000 m, tylko po to, aby nie płacić podatku dochodowego.

Podobne szczęście mają także wysokie partie Pirenejów. Znajduje się tutaj hiszpańska enklawa Os de Civis, do której jedyna droga wiedzie przez Francję i Andorę, co spowodowało, że fiskus zupełnie przestał pobierać tutaj podatki. Sama Andora też jest ciekawym przypadkiem, bowiem do niedawna pozostawała ostatnim feudalnym lennem w Europie i do w dodatku podlegającym lokalnemu biskupowi. Ale widać i w Pirenejach powiało II Soborem Watykańskim, bo ta piękna pozostałość świata średniowiecznego odeszła w przeszłość. Miejmy nadzieję, że nie bezpowrotnie!

W nie gorszej sytuacji od wysokogórskich twierdz znajdują się malutkie wyspy rozsiane po morzach przybrzeżnych wokół całej Europy. Te najbardziej znane są położone na Kanale La Manche. Są to Jersey, Guernsey, Alderney i Sark. Znajdują się one pod protektoratem Korony Brytyjskiej, która jednak zostawia im całkowitą wolność w sprawach wewnętrznych. Warto wspomnieć, że obok Andory są one jednym z ostatnich bastionów feudalnej reakcji w Europie, bowiem obowiązujący tutaj system prawa opiera się na Wielkiej Księdze Prawa Normandii z roku… 1250.

Dlaczego duże państwa Starego Świata jako całość nie pójdą w ślady mikropaństw i swoich własnych enklaw? Po powód jest kilka. Po pierwsze mają setki tysięcy, miliony czy dziesiątki milionów urzędników. Nie są w stanie wyrzucić ich na bruk, aby obniżyć wydatki i czekać, aż kilka lat wzrosną wpływy do budżetu. Natomiast jeśli jakieś państwo ma kilkusetosobowy aparat urzędniczy (łącznie z policją i wojskiem), to nie jest to aż tak wielki problem. Jedna wielka korporacja, pojawiając się na takiej wyspie, wchłonie wszystkich dotychczasowych urzędników. Po drugie duże państwa mają odpowiednio większy dług publiczny, a prawie wszystkie wpadły już w pułapkę zadłużenia. Mają gigantyczne długi (we Włoszech w 1999 r. było to 356% PKB, w Kanadzie 346% PKB, w Belgii 307% PKB) i by je spłacać muszą zaciągać następne kredyty i wypuszczać kolejne obligacje (obligacje to w praktyce forma zadłużania się u osób kupujących je). Tymczasem by radykalnie obniżyć podatki trzeba by wstrzymać spłacanie tych zobowiązań. Ale bankom nie zależy na tym, aby rządy spłaciły te kredyty, ponieważ dzięki nim są coraz bardziej zależne. W praktyce już teraz na Zachodzie rządzą nie rządy, ale banki. Ostateczny efekt jest taki, że (chociaż telewizyjne 'Wiadomości’ tego nie pokazują), to poważne decyzje polityczne zapadają w zaciszu gabinetów poważnych finansistów, którzy dysponują realną i rzeczywistą władzą nad… władzami państwowymi! Im to odpowiada…

Pozostaje nam zatem spakować manatki, zabierać sprzęt alpinistyczny i przenosić się do Campione, Livigno czy Os de Civis. Albo odstawić naszych polityków na Kubę, a Os de Civis zrobić w Polsce.