Koreańska krucjata
19 listopada 1950 r. z bazy K-24 opodal Phenianu, na terenach zajętych niedawno przez wojska ONZ, poderwały się do lotu dwa samoloty myśliwskie F-51D „Mustang”. Obie maszyny wchodziły w skład 2. Dywizjonu Myśliwskiego „Latających Gepardów” (Flying Cheetahs) Południowoafrykańskich Sił Powietrznych (SAAF). Piloci – dowódca Dywizjonu pułkownik S. Van B. Theron oraz kapitan o swojsko brzmiącym nazwisku Lipawsky – zainaugurowali aktywność bojową wojsk Unii Południowoafrykańskiej na egzotycznym teatrze działań wojennych – Półwyspie Koreańskim…
Zapomniana wojna
Wojny w Korei nikt już prawie nie pamięta. A przecież ów konflikt, rozpoczęty przed 55 laty inwazją komunistycznej Północy na „imperialistyczne” Południe, zaangażował siły zbrojne ponad 20 państw! Na koreańskiej ziemi walczyli i umierali żołnierze z Azji, obu Ameryk, Europy i Afryki. W trakcie zmagań, w pewnej chwili, świat znalazł się na krawędzi atomowej apokalipsy. Do dziś rejon ten uznawany jest za potencjalne zarzewie gigantycznej, również nuklearnej zawieruchy, a od czasu do czasu na koreańsko-koreańskiej granicy rozlega się huk strzałów.
Kiedy 25 czerwca 1950 r. dywizje Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej rozpoczęły swój „wyzwoleńczy” marsz, na ripostę Zachodu nie trzeba było długo czekać. Rezolucje ONZ (z 25 i 27 czerwca oraz 7 lipca 1950 r.), wzywające kraje członkowskie do udzielenia pomocy napadniętym, spotkały się z szerokim odzewem. Już w trzecim dniu wojny z komunistami starli się Amerykanie. 29 czerwca na wroga uderzyli Australijczycy. Potem wchodziły do boju wciąż nowe kontyngenty, a międzynarodowy rozmach antykomunistycznej akcji budził skojarzenia z wyprawą krzyżową. Czyż nie była wzruszająca gotowość pomocy ofiarom agresji, deklarowana przez tak odległe kraje, jak Kolumbia, Boliwia, Etiopia? Przez maleńki Luksemburg? Przez ledwie co ocaloną od komunistycznej rebelii Grecję oraz przez zmagające się właśnie z wewnętrznym wrogiem Filipiny? Albo też przybycie na koreański front żołnierzy z Wielkiej Brytanii i Francji, mimo zaangażowania tych państw w ówczesne krwawe batalie na Malajach i w Indochinach?
Duzi i mali
To prawda, że losy wojny rozstrzygnęły ogromne, wielusettysięczne armie amerykańska i południowokoreańska. To na nich spoczął główny ciężar działań. Walki trwały trzy lata. W tym czasie służbę w Korei zdołało zaliczyć 1,5 mln Amerykanów. Personel militarny innych nacji określa się niekiedy lekceważąco mianem „małych armii” czy „małych kontyngentów”. Ich wysiłek zbrojny idzie w zapomnienie. A jednak przez szeregi „małych armii” ONZ na Półwyspie Koreańskim przewinęło się łącznie 170.000 żołnierzy.
Na koreańskiej ziemi stanęły oddziały brytyjskie: dwie brygady piechoty, pułk pancerny, jednostki artylerii i inżynieryjne. Kanada i Turcja przysłały po jednej brygadzie piechoty. Z Tajlandii przybył pułk piechoty; z Nowej Zelandii – pułk artylerii. Australia zmobilizowała dwa bataliony infanterii; Filipiny – również dwa, i jeszcze kompanię czołgów.
Belgia, Francja, Holandia, Grecja, Etiopia, Kolumbia wyekspediowały po jednym batalionie piechoty. Luksemburg wystawił pluton wojska – podporządkowano go batalionowi belgijskiemu. Unia Południowej Afryki dała ledwie 15 piechurów, oddelegowanych do sił brytyjskich; przysłała za to dywizjon lotnictwa myśliwskiego. Jednostki lotnicze zaoferowały też: Wielka Brytania, Australia, Kanada, Grecja, Tajlandia.
Przypłynęła ogromna armada morska – okręty Wspólnoty Brytyjskiej, takoż holenderskie, tajskie, kolumbijskie i jeden francuski. Interesujące, że pojawiły się, ściągnięte dyskretnie, jednostki zachodnioniemieckie (3 trałowce) oraz potężna liczebnie flotylla japońska (kilkadziesiąt trałowców, kutrów trałowych i jednostek desantowych). Amerykanom niewygodnie było korzystać ze wsparcia państw byłej Osi, tedy załogi niemieckie i japońskie oficjalnie występowały jako cywilni najemnicy, zakontraktowani i wysłani w rejon działań przez amerykańskie władze wojskowe, nie zaś przez rządy RFN i Nipponu…
Pomoc medyczną zaoferowały: Indie (345 osób personelu), Dania (200 osób plus okręt szpitalny), Szwecja (160 osób), Włochy (131) i Norwegia (106).
Łącznie Koreę Południową wsparły personelem militarnym i medycznym 23 państwa z 5 kontynentów.
Wielcy nieobecni
Niewiele brakowało, by w odpieraniu komunistycznej inwazji wzięły też udział wojska z Boliwii. Władze tego kraju przygotowywały już trzydziestotysięczny korpus – niestety, wybuch boliwijskiej wojny domowej pokrzyżował te zamiary.
Ofertę odsieczy, i to w sile aż 200.000 wojowników, zgłosił rząd Tajwanu. Gorącym orędownikiem użycia wojsk Kuomintangu był głównodowodzący gen. Douglas MacArthur. Politycy nie wyrazili jednak zgody, obawiając się eskalacji działań.
Zabrakło miejsca w antykomunistycznej krucjacie dla Hiszpanów. Generał Francisco Franco zaproponował wysłanie na Półwysep Koreański całej dywizji. Amerykańska administracja odmówiła, co jest rozmaicie interpretowane. Najczęściej podaje się tu kontekst polityczny, choć nie jest też tajemnicą osobista antypatia prezydenta Trumana żywiona do katolika Franco.
Amerykanie rozważali też uaktywnienie środowisk emigracyjnych z Europy Środkowo-Wschodniej. Padały pomysły utworzenia legionów: polskiego i ukraińskiego. Inicjatywy te szybko zarzucono, choć polscy i ukraińscy obywatele Stanów Zjednoczonych, walczący w amerykańskich mundurach, dzielnie stawali w tym konflikcie. Prawdopodobnie najsłynniejszym był pilot myśliwski Francis Gabreski (Gabruszewski) – nader chętnie przyznający się do polskich korzeni (jego rodzice urodzili się w Polsce), który na koreańskim niebie odniósł sześć zwycięstw indywidualnych i jedno zespołowe (w połączeniu z 28 samolotami niemieckimi, strąconymi przezeń podczas II wojny światowej, zapewniło mu to trzecie miejsce wśród asów amerykańskich).
Żołnierski trud
Esteci militaryzmu narzekają, iż wojna koreańska niewiele wniosła do rozwoju sztuki wojennej. Potężne liczebnie armie walczyły wedle taktyki wypracowanej jeszcze w II wojnie światowej, posługując się bronią i sprzętem z tamtego okresu. Piechota krwawiła w bojach o bezimienne wzgórza, zdobywała lub była wypierana z miejscowości, których nazwy nie mówiły nic nikomu w Europie czy Ameryce. Artyleria pracowicie ostrzeliwała pozycje wroga. Lotnictwo niestrudzenie okładało je bombami i napalmem…
Marynarka wojenna nie staczała efektownych bitew morskich. Poza pełnym rozmachu desantem w Inchon (wrzesień 1950) jej rola ograniczała się do rozminowania i patrolowania szlaków wodnych, niekiedy do demolowania ogniem artyleryjskim wrogich wybrzeży.
Z pewnością Korea wpisała się złotymi zgłoskami w historię lotnictwa – wszak był to pierwszy konflikt, w którym tak ogromną rolę odegrały samoloty odrzutowe. Jednak skromne liczebnie i jakościowo lotnictwo „małych kontyngentów” wysyłano na misje głównie szturmowe. W przeciwieństwie do swych amerykańskich kolegów, piloci brytyjscy, australijscy oraz południowoafrykańscy mieli niewiele okazji do zmierzenia się z komunistycznymi MiG-ami. Spośród lotników „małych armii” najwięcej zdziałali na tym polu Kanadyjczycy, walczący w jednostkach amerykańskich – zaliczono im 9 zwycięstw pewnych, 2 prawdopodobne, 10 uszkodzeń, przy stracie 1 pilota. Brytyjczycy strącili 7 MiG-ów, Australijczycy – 3. Stanowiło to ułamek przewag pilotów amerykańskich.
Jednak żołnierze „małych armii” wnieśli w zmagania swój własny, niebagatelny, ładunek poświęcenia, wytrwałości, również cierpień. Co dziesiąty z nich zapłacił życiem, ranami lub niewolą za udział w starciu z komunizmem.
Potężnie wykrwawiony był zwłaszcza kontyngent turecki – jego straty przekroczyły 20 %. Piloci z Południowej Afryki całą niemal wojnę toczyli boje na przestarzałych samolotach F-51 „Mustang”, płacąc za to straszliwą cenę. Z 95 „Mustangów” SAAF utracono aż 74, poległo lub dostało się do niewoli 42 pilotów… Na koreańską ziemię runęło 66 samolotów australijskich… Belgijsko-luksemburski batalion odznaczył się pod Machasan, Haktam-ri i Kumhwa, wszakże kosztem 1/8 stanu osobowego.
Korea to również gehenna jeńców wojennych. Po zakończeniu działań komuniści uwolnili 3107 Amerykanów i 1377 żołnierzy „małych armii”. Wracali do domów zmaltretowani, ze śladami fizycznych i psychicznych tortur. Wiadomo, że 21 GIs oraz jeden Brytyjczyk ulegli komunistycznej indoktrynacji i poprosili o azyl w Korei Północnej. Na listach zaginionych wciąż jednak figuruje ponad 6 tysięcy amerykańskich jeńców, jak też 179 Brytyjczyków, 164 Turków, 43 Australijczyków, 16 Filipińczyków, 7 Francuzów, 5 Tajów, 4 Belgów. Ludzi tych najpewniej wymordowano, choć zachowały się też dość liczne świadectwa byłych więźniów obozów koncentracyjnych w ZSRR, Chinach i KRL-D, którzy spotykali w Gułagu osoby, podające się za amerykańskich jeńców z Korei.
Finał
Po trzech latach walk zawarto rozejm. Południe obroniło swą niepodległość. Północnokoreańskiego agresora przed całkowitym upadkiem uchroniła jedynie interwencja wojsk chińskich i sowieckich. Przyjmuje się, iż w wojnie zginęło łącznie ponad milion Koreańczyków, żołnierzy i cywilów. Straty chińskich komunistów, przesadnie szacowane przez Zachód nawet na milion zabitych, faktycznie sięgały 145.000 zabitych i zmarłych, jak też 25.600 zaginionych bez wieści i jeńców. Sowieci przyznali się do 299 zabitych, w tym 120 pilotów.
Poległo, zaginęło, straciło życie w wypadkach bądź zmarło 54.246 Amerykanów. „Małe armie” również złożyły daninę krwi – łącznie 4.029 poległych i zaginionych.
Wojna koreańska pokazała, czym mogła stać się wspólnota Narodów Zjednoczonych – światowym policjantem, instrumentem obrony słabszych, pogromcą agresywnych despotii. Niestety, ONZ dość szybko zamieniła się w gigantyczną, biurokratyczną strukturę, nastawioną w pierwszym rzędzie na zaspokajanie stale rosnących potrzeb swych urzędników, trwoniącą siły i środki na „modne”, choć absurdalne inicjatywy. Współczesna ONZ jest karykaturą marzeń, które legły u jej fundamentów. W żadnym wypadku nie jest to jednak winą żołnierzy z 23 krajów, którzy przed półwiekiem pospieszyli na wezwanie do walki i których krew wsiąkała potem w koreański piach.