DON SZYMON De SZURMIEJO
Oglądanie włączonego telewizora może być przyczyną wielu groźnych dla zdrowia doznań. Tą starą prawdę przypomniałem sobie pewnego popołudnia, gdy na ekranie mojego ratalnego „Samsunga” zajaśniała pełnym blaskiem poczciwa facjata wiodącego Żyda PRL łamane przez III RP, p. Szymona Szurmieja.
Szurmiej, „Metys” z pochodzenia (określenie znawcy tematu, „Żyda – antysemity”, p. Antoniego Zambrowskiego), fizycznie – nic na to nie poradzę, takie mam skojarzenia – podobny do admirała Wilhelma Canarisa z Abwehry lub Heinricha Muellera, szefa Departamentu IV Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, właśnie gaworzył o swojej ulubionej książce. Okazała się nią pozycja Richa Cohena pt: „Twardzi Żydzi” (w oryginale „Tough Jews”), traktująca w zajmujący sposób o zorganizowanej przestępczości w wydaniu żydowsko – amerykańskim.
Szurmiej pokrótce podzielił się z telewidzami i niewidocznym ciałem dziennikarzem wrażeniami, jakie wyniósł z pasjonującej lektury. Zauważył, że wprawdzie żydowscy gangsterzy do aniołków bynajmniej nie należeli, aliści ich bezwzględność była skutkiem wrogości świata zewnętrznego. Pisząc inaczej: wielowiekowe cierpienia Żydów (w tym „Metysa” Szurmieja) zaowocowały rasą twardych facetów odpowiadających wrogom w formule „oko za oko, ząb za ząb”. Zresztą Szurmiej tych kontrowersyjnych skautów porównywał do żydowskich mieszkańców pewnego polskiego, kresowego miasteczka, którzy w latach trzydziestych ubiegłego stulecia stroili marsowe miny i zaciskali spracowane pięści pod nosem polskich sąsiadów marzących rzekomo o dokonaniu „pogromu” ala Przytyk. Słowem, mądry starością artysta – orderowicz relatywizował, usprawiedliwiał, rozumiał motywy postępowania chłopców z ferajny. Przyznajmy jednak, że robił to bezinteresownie. Przecież emerytowanych żydowskich gangsterów z USA Szurmiej ani ziębi, ani grzeje. Myślę, że nawet nie wiedzą o jego istnieniu. Między nami – niewiele tracą. Bez Szurmieja świat też jest piękny.
Amerykańska ” mafia żydowska” znalazła już swoje miejsce w filmie i na stronach książek. Wprawdzie żydowska przestępczość zorganizowana nie jest tak wyeksponowana, jak równoległa jej czasowo mafia właściwa (sycylijska), czy inne grupy gangsterskie włoskiej proweniencji (słynny Al Capone), niemniej średnio zainteresowany tematem człowiek z grubsza wie, że film „Dawno temu w Ameryce” traktuje o niej, zna nazwisko Meyera Lanskyego, domyśla się etnicznego pochodzenia „Mannyego” z kultowego serialu „Crime Story” lub Bugsy Siegela (świetna rola Warrena Beatty; prywatnie- zwariowanego lewicowca z wielkim portfelem). Być może coś tam jeszcze słyszał o gangsterze Louisie Lepke usmażonym bodajże w 1944 r. na krześle elektrycznym oraz – po przeczytaniu książki Cohena – kojarzy z globalnym CNN postać serdecznego kumpla zramolałych żydowskich gangsterów z Los Angeles, niejakiego Larry Zeigera alias Larry Kinga. Tak, tak moi kochani, to ten stary, dobry Larry King o fizjonomii rozdeptanej żaby w okularach i na szelkach.
To naprawdę dużo, zważywszy fakt, że nasza wiedza o potężnych w XIX w. gangach irlandzkich jest jednak mniejsza, chociaż tematyczną lukę stara się wypełnić film Martina Scorsese „Gangi Nowego Jorku”. A co wiemy o polskich grupach przestępczych w USA? Owszem, w porównaniu z gangsterstwem żydowskim, sycylijskim, irlandzkim i afroamerykańskim była to amatorszczyzna („leszczyzna”), ale jak najbardziej realna. Tak przy okazji: prawdopodobnie jedynym bandziorem polskiego (?) pochodzenia, który przebił się do amerykańskiej gangsterskiej elity był nieobliczalny Hymie Weiss (de domo Wojciechowski?) rodem z Poznania. Facet skończył godnie – jego podziurawione na podobieństwo sera szwajcarskiego ciało oddano ziemi w pozłacanej trumnie.
Wszelako ten sam, jako się rzekło, „średnio zainteresowany tematem człowiek” nie słyszał lub szybko wypadło mu z pamięci nazwisko „człowieka-cienia” stanowiącego przez długie lata o sile „mafii żydowskiej” w USA. Celem uzupełnienia jego wiedzy, prezentuję oto krótki szkic biograficzny . Niech się dowie, kogo usprawiedliwia Szymon Szurmiej.
Morris Barney Dalitz (Moe Dalitz) urodził się w 1899 r. Pomimo nikczemnego wzrostu („metr pięćdziesiąt w kapeluszu”) szybko został uznanym członkiem detroickiego „Purpurowego Gangu” operującego w rejonie Hastings Street, czyli w „Małej Jerozolimie”. „Purpuraci” rozpoczęli działalność przed wprowadzeniem prohibicji zajmując się początkowo wymuszeniami, prostytucją i hazardem. Gdy wprowadzono ostre przepisy antyalkoholowe, „admirał” Dalitz stanął na czele „Małej Żydowskiej Floty Wojennej” sprowadzającej nielegalnie wódkę z pobliskiej Kanady.
Po przeprowadzce do Cleveland wszedł w porozumienie z 3 innymi żydowskimi gangsterami: Louisem Rothkopfem, Morrisem Kleinmanem i Samuelem Tuckerem. Panowie założyli gang zwany „Clevelandzką Czwórką” („Cleveland Four”) lub ” Milczącym Syndykatem” („Silent Syndicate”). Niewątpliwie groźny „konus” o wielkim nosie i rybich oczach pełnił w nim rolę „pierwszego wśród równych”. Swoją pozycję zawdzięczał faktowi, iż wcześniej przewodził grupie morderców zwanej ” Mayfield Road Mob”. „Clevelandzka Czwórka” była na tyle operatywna, że już wkrótce pobliskie jezioro Erie (szlak transportu kanadyjskiego alkoholu) przechrzczono na „jezioro żydowskie”. Bandyci używali najnowocześniejszych łodzi motorowych, pojazdów, stacji radiowych i broni. Na gwałt przekupywali urzędników, polityków, sędziów, prokuratorów i policjantów, natomiast członków konkurencyjnych gangów (bracia Porello, rodzina Lonardo) wypędzali bądź okrutnie mordowali. Wkrótce też rozszerzyli swoją dzialalność na Zachodnią Wirginię, Kentucky i Indianę.
Nieuchronny los zetknął Dalitza z najmocarniejszym gangsterem Ameryki (doprawdy Al. Capone był przy nim zerem), Meyerem Lanskym. Bandyci czerpali astronomiczne zyski z „Flamingo Casino” w Las Vegas. Oni też 20 czerwca 1947 r. rozkazali zastrzelić dotychczasowego partnera w interesach, wspomnianego Bugsy Siegela.
2 lata później Dalitz i jego kumple z Cleveland przenieśli kwaterę główną gangu do Las Vegas, wykupili słynną „Desert Inn” i stali się znani jako ” Pustynny Syndykat” („Desert Syndicate”). Wkrótce byli panami całego miasta, a samego Dalitza uważano za ” Ojca chrzestnego Las Vegas”.
Gangster, morderca setek ludzi, być może najokrutniejszy przedstawiciel zorganizowanej przestępczości w Stanach Zjednoczonych, zmarł z przyczyn naturalnych w 1989 r. Cztery lata wcześniej znana aż nadto dobrze polskiemu Czytelnikowi żydowska „Liga Antydefamacyjna” (ADL) uroczyście nagrodziła go „Pochodnią Wolności”. Czego i z całego serca życzę p. Szymonowi Szurmiejowi. Grunt to przebywać w zacnym towarzystwie „twardych Żydów”.
