Zinstrumentalizowanie faszyzmu przez współczesne elity polityczne Europy Zachodniej
W rzeczywistości jednak takie trwanie w poprzek barykady, polegające na równomiernym dystansowaniu się od radykalnego antykomunizmu jak i radykalnego antyfaszyzmu, okazuje sie nie być dla konserwatysty ani mądre, ani korzystne.
Szybko wychodzi na jaw że problematyka krytykowania radykalnego antyfaszyzmu, z pozoru paralelna do krytykowania radykalnego antykomunizmu, stanowi grunt grząski i nad wyraz zdradliwy, szczególnie tu, w Polsce, czyli kraju, który – powszechnie to wiadomo – 'wymyślił komory gazowe’.
Gdybyśmy jednak spróbowali zastosować ten schemat myślowy np. do ks. Józefa Tiso, prezydenta Słowacji w czasie sojuszu z III Rzeszą dowiedzieć byśmy się mogli, że reprezentujemy nieuleczalną odmianę umysłu zamkniętego, ciemniactwa, a nasza postawa to nie żadne przełamywanie stereotypów, ale zwyczajny antysemityzm.
Co gorsza jeśli obronę ks. Tiso przeprowadziłby reakcjonista autentyczny – czyli mający problemy z akceptacją dorobku rewolucji francuskiej – musiałby się pogodzić z tym, że zostanie okrzyknięty 'faszystą’, bez względu na to jaka jest rzeczywistość, albowiem pojęcie 'faszysta’ już dawno przestało być ścisłym określeniem doktryny politycznej, zmieniając się w najmniej wyrafinowany sposób moralnego unicestwiania i poniżania każdego wroga lewicowego establishmentu, jak to pisał Jacek Bartyzel w swoim 'Nacional Catolicismo’. Krytyka radykalnego antyfaszyzmu wydaje się tylko ten absurdalny stereotyp reakcjonisty-’faszysty’ umacniać.
Pocieszające jest tylko pewne zmęczenie materiału. Epitet faszyzm jest używany tak często, iż już wkrótce wszystko oprócz demoliberalizmu zostanie zdemaskowane jako gorzej lub lepiej zakamuflowany 'faszyzm’ oraz 'biały bolszewizm’ (to ostatnie określenie, prawdziwy krok milowy w rozwoju politologii, jest autorstwa Aleksandra Małachowskiego) – a znacząc prawie wszystko, znaczyć zacznie prawie tyle co nic. I tak już od kilku dekad nie sposób już krytykować lewicy, albo walczyć z komunizmem, tak by nie zostać jednocześnie zaliczonym w poczet 'brunatnych szeregów’. Po prostu gdy się kogoś nienawidzi, wyładowuje swoją złość nazywając go 'nazistą’ czy 'faszystą’ (zupełnie zatarto różnicę znaczeniową tych pojęć); działa to w sposób bardziej przypominający łacinę podwórkową niż merytoryczną wymianą argumentów. W tych okolicznościach trudno się dziwić temu, że w propagandzie stalinowskiej nawet socjaldemokracja zdemaskowana została jako 'socjal-faszyzm’, a trockizm jako 'trocko-faszyzm’.
Zastrzec trzeba przy tym, że najmniejsze ograniczenie wolności wypowiedzi dla komunisty to świętokradztwo, podczas gdy zamknięcie ust tak dowolnie zdefiniowanego 'faszola’ to pełna afirmacja swojego człowieczeństwa. Żalił się prof. Alan Besancon: 'fakt, że dręczono pół tuzina komunizujących aktorów i reżyserów w Hollywood, uważa się za porównywalny z tragedią Gułagu. Gdybym zapytał teraz studentów kto był gorszy Pinochet czy Stalin odpowiedzieliby: Pinochet. Jeśli im się karze porównywać Salazara i Lenina powiedzą, że większym zbrodniarzem był Salazar’. Już dosyć dawno temu zdarzyło mi się wrzucić na internetową przeglądarkę Alta Vista hasło 'holocaust’.
Odpowiedziało 311.980 stron, często o gigantycznych rozmiarach. Na hasło 'Gulag’ odpowiedziało 9.092, w dodatku niektóre z nich mówiły np. o 'rasistowskim Gułagu’ jaki rzekomo amerykańska policja miała urządzić czarnym anarchistom. Nie wiem jak te liczby wyglądają obecnie, lecz podejrzewam, że ich wzajemny stosunek pozostaje bez zmiany.
Jakby jeszcze tego wszystkiego było mało, rozprawa z tak dowolnie rozumianym 'faszyzmem’ staje się pretekstem do atakowania hierarchii, autorytetu, porządku społecznego, tradycyjnego modelu rodziny, wartości moralnych, czyli wszystkiego tego co konserwatyście miłe. 'Nie mówcie mi o prawdzie, bo kiedy słyszę to słowo, czuję swą palonych w Auschwitz ciał’ – tak wykpiwał ową postawę pewien katolicki publicysta.
Okazuje się nawet, że aby zostać 'faszystą’ wcale nie trzeba żyć po tym jak Mussolini założył swoje Fasci di Combattimento. Bo przecież żaden badacz, przynajmniej taki który nie chce stracić widoków na te bardziej lukratywne stypendia, nie zaprzeczy związkom Józefa hr. de Maistre czy markiza de Valdegamas – Jana Donosa Cortesa z myślą faszystowską. Jeśli chce swoje widoki na to stypendium polepszyć dorzuci niechybnie do tej listy x. Feliksa Sarda y Salvany, autora 'Liberalizm jest grzechem’, Wilfreda Pareto i jego teorię krążenia elit, Piusa IX i Louisa G. A. de Bonald (obydwu za całokształt twórczości) oraz jeszcze wiele innych nazwisk, kompletnie bez związku ze sobą wzajemnie, a tym bardziej z narodowym socjalizmem. Sir Oswald Mosley, faszysta jak najbardziej prawdziwy, ale i człowiek o błyskotliwym intelekcie, książkę Karola Poppera 'Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie’ komentował tak: 'kilka lat temu Dr Popper wniósł na uniwersytet londyński środkowo-europejską przedsiębiorczość i erudycję i w swojej książce 'Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie’ zdemaskował kolejno wszystkich wybijających się myślicieli od Platona do Hegla jako faszystów. Z radością przyjąłem ten podarunek, tudzież wyraziłem uznanie dla tej opinii. Potwierdza bowiem ona od dawna już żywione przeze mnie podejrzenia’.
Życie polityczne dostarcza zabawnych przykładów podobnych sytuacji. Figura retoryczna 'faszyzmu’ pojawiła się np. gdy Andrzej Osęka na łamach 'Wyborczej’ zestawił Marcina Libickiego, bądź co bądź wiceprzewodniczącego Zgromadzenia Parlamentarnego Europy, z liderami nazistowskimi, do czego pretekstem było podkreślanie przez niego moralnych pryncypiów w sprawie homoseksualizmu. Poseł Libicki odpowiadał – 'to zabiegi bardzo liche. Równie dobrze można by było tych samych gejów postawić obok Ernesta Roehma’.
Timothy Garton Ash przytaczał taki przykład: francuska loteria państwowa wykorzystała ostatnio postacie Stalina i Mao w swojej kampanii reklamowej. Czy można sobie wyobrazić, że sięgnięto by po Hitlera? – zapytywał. Turyści pod Bramą Brandenburską ochoczo kupują pamiątki po Armii Czerwonej i KPZR. A gdyby handlowano tam suwenirami po Wehrmachcie i SS? (Timothy Garton Ash, 'Czerwone i Czarne’. 'Gazeta Wyborcza’, 4-5.IV.2000 r.). Nie przytaczam tego by się żalić, że 'nie sięgają’ i 'nie handlują’ lecz by ukazać sam fakt istnienia głębokiej dysproporcji.
Chciałoby się konserwatyście istniejący stan rzeczy krytykować, albo przynajmniej obśmiewać, jak to uczynił sir Mosley. Ale wtedy, zostało to już napisane, musi liczyć się z tym, że jego obrona prawdy historycznej zostanie okrzyknięta apologią faszyzmu, co tylko jeszcze umocni stereotyp konserwatyzmu jako nieco lepiej zamaskowanej formy tej zbrodniczej ideologii. Nie bronić prawdy? Skutki będą gorsze.
Jak długo prawica będzie stygmatyzowana faszyzmem, tak długo lewica uchodzić będzie za tradycyjnych i nieugiętych obrońców podstawowych wartości moralnych. Utrzymywanie się tego układu przez dłuższy czas doprowadzi nas sytuacji takiej, jak np. w Niemczech.
Przez dłuższy czas Republika Federalna (a w mniejszym stopniu cała Europa) była areną niezwykłego eksperymentu socjotechnicznego, w toku którego usiłowano stworzyć nowy typ prawicy, całkowicie zintegrowany z porządkiem demokratyczno-liberalnym. Okazała się ona jednak tworem sztucznym i gdyby w lansowanie tego 'patriotyzmu konstytucyjnego’ przestać pompować wielkie środki pieniężne, zanikłby on samoczynnie. Ostatnimi czasy zanika nawet pomimo tych środków, a jako że te środowiska, które w porządku jałtańskim zmonopolizowały sobie miano prawicy, czyli chadeckie – bojąc się oskarżenia o 'faszyzm’ – nie wykorzystały tego trendu, prym wiodą organizacje, które okazały się mniej strachliwe: Partia Wolności w Austrii, Front Narodowy we Francji, Duńska Partia Ludowa PPD, Liga Północna we Włoszech, Unia Demokratyczna Centrum w Szwajcarii.
W rezultacie dochodzi do polaryzacji pojałtańskich chrześcijańskich demokracji na nacjonal-konserwatystów i zwolenników powstrzymania mocnej prawicy przez jednolity 'front ludowy’ chadecji i socjaldemokracji. Aleksander Adler w 'Courier International’ stawiał tezę, że dojdzie do dychotomicznego rozszczepienia tej prawicy pojałtańskiej na skłócone organizacje w wyniku czego 'nowemu konsensusowi europejskiemu pozostałaby przeciwna na prawicy tylko jedna partia, twarda i populistyczna, wierna kopia – od 'odnowy moralnej’ po karę śmierci – amerykańskiej Partii Republikańskiej’. Nie przypadkiem artykuł został przedrukowany w 'Wyborczej’, dla której niechętny narodowemu konserwatyzmowi i integralnemu chrześcijaństwo 'front ludowy’, tak polska czy paneuropejska Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna, pozostaje wymarzonym scenariuszem.
Gra na rozbicie chadecji to jednak zagrywka pokerowa, bowiem izolowana 'silna prawica’ albo by się zdegenerowała, tak zapewne prognozuje Adler i na to liczy Michnik, albo… dni europejskiej demokracji byłby policzone. Taka destabilizacja na długą metę nikomu nie wyjdzie na dobre.
Poza dobrze znanym przypadkiem Austrii, arcyciekawa sytuacja ma miejsce w Niemczech, gdzie CDU podjęła próbę zmiany swojego image i powstrzymania procesu rozkładu chadecji. Sygnałem alarmowym było 10.9 głosów jakie w 1992 r. Otrzymali radykalni Republikanie w Badenii-Wirtembergii, oraz 12.9 Niemieckiej Unii Ludowej DVU w 1998 r. W Saksonii-Anhalt, wyniki nie wykorzystane przede wszystkim z powodu wewnętrznego rozbratu w niemieckim ruchu nacjonalistycznym. Jeszcze w tym samym 1998 r. Bawarska CSU jęła przejmować niektóre elementy narodowej retoryki. W 2000 r. Wybory lokalne w Północnej Nadrenii-Westfalii CDU prowadziła pod hasłem, 'Kinder statt Inder’, dzieci zamiast Hindusów, próbując zdyskontować o rok wcześniejszy sukces swojej kampanii w Hesji, której leitmotivem był sprzeciw wobec liberalizacji ustawy o obywatelstwie. W październiku 2000 r. z ust szefa klubu parlamentarnego CDU/CSU Friedricha Merza, padła sugestia, że sposobem na niepokoje związane z napływem imigrantów jest dostosowanie ich do 'niemieckiej kultury wiodącej’, czyli słowa które lat temu kilka zastrzeżone były dla 'neonazistów’ i neonazistów.
Przecenilibyśmy znaczenie kwestii stygmatyzowania prawicy faszyzmem upatrując w niej jedynej przyczyny procesu systematycznego zaniku prawicy w demokracjach europejskich oraz lewicyzacji i zdemoliberalizowania społeczeństw Zachodu. Zanik prawicy wynika ze zjawisk rozgrywających się na płaszczyźnie jeszcze głębszej, z rozkładu zasad z którymi się prawica utożsamia – integralnie rozumianego chrześcijaństwa, traktowania Tradycji jako probierza wszelakich innowacji, społeczeństwa hierarchicznego, życia rodzinnego – wartości, które stanowią zarazem cechy konstytutywne europejskości. Syntezując te wszystkie, z pozoru niezależne od siebie procesy gnilne, należałoby mówić wręcz o auto-anihilacji całej cywilizacji łacińskiej, wobec której zanik prawicy jest zjawiskiem pochodnym.
Bez względu na to czy wobec tego procesu wyznaczymy prawicy rolę aktywną, przeciwdziałania mu i odwracania go, czy defetystycznie desygnujemy ją na akuszerkę ładu który narodzi się po upadku cywilizacji łacińskiej, dbającą o to by przejął on wszystko co w Europie było najcenniejsze, liczyć się musimy z tym, że niezbędne jest uwolnienie się od brzemienia 'faszyzmu’, bowiem póki co każde nasze działania bardziej zdecydowane i energiczne będą postrzegane przez jego pryzmat, czego casus Haidera jest modelowym przykładem. Do odzyskania swobody manewru niezbędne jest uwolnienie się, albo wyrównanie szans przez nałożenie na barki naszego przeciwnika brzemienia o takim samym ciężarze. Cóż mogłoby go stanowić?
Virtual Vendée’s Editorial Note
Artykuł został opublikowany w piśmie 'Sprawy Polityczne’ nr 3 (9)/2001, a następnie w przeglądzie narodowo-radykalnym 'Szczerbiec’.
