Prezydent Dudajew – ostatnia rozmowa
Kim jest ten Dudajew?
Kiedy Dżochar Dudajew pojawił się po raz pierwszy w światowych mediach, był jedynie bohaterem wydarzenia stanowiącego niejako odprysk puczu Janajewa i – tak chwalonego przez pewne środowiska 'zwycięstwa demokracji rosyjskiej’. W atmosferze zachwytu nad Jelcynem, zastępującego uwielbienie dla Gorbaczowa, informacja o secesji małej północnokaukaskiej republiki – Czeczenii – zaginęła w ogólnym szumie informacyjnym. W latach 1991-1994 niewielu ludzi w ogóle wiedziało o jej istnieniu, a jeśli tak, to raczej w kontekście mającej swe źródła w Rosji propagandy o mafii, handlu bronią i narkotykami. Tajemniczy były generał sowieckiego lotnictwa strategicznego budził nieufność, zakłopotanie, a czasem nawet niepoważne komentarze. Nie przypominam sobie zbyt wielu głosów w naszej publicystyce politycznej, które umiałyby włączyć to, co dzieje się w Czeczenii w tradycje historycznych związków polsko-kaukaskich, czy dostrzec symptom swoistej drugiej tury rozpadu sowieckiego imperium. Wydawało się, że po ZSRS przyszedł czas na Federację Rosyjską. Na oczach nas wszystkich w grudniu 1994 r. rozpoczął się jednak proces odwrotny. Po ugruntowaniu swoich wpływów we Wspólnocie Niepodległych Państw, Rosja przystąpiła do spacyfikowania Północnego Kaukazu.
Dopiero od 11 grudnia 1994, od walk o Grozny, a nade wszystko heroicznej obrony pałacu prezydenckiego, postać Dżochara Dudajewa stała się powszechnie znanym symbolem oporu maleńkiego narodu czeczeńskiego przeciw imperialnej Rosji. Jeśli polska opinia publiczna miała jakieś wątpliwości co do prezydenta Czeczenii, to pozbyła się ich śledząc jego zachowanie w ciągu 16 miesięcy wojny, w której przewodził swojemu narodowi. Czegokolwiek byśmy się jeszcze nie dowiedzieli o kulisach tego konfliktu (nie spodziewałbym się jednak specjalnych rewelacji), to Dżochar Dudajew znalazł najprawdopodobniej swoje niekwestionowane miejsce wśród wielkich postaci historycznych XX w. , a jego drugiej połowy już z całą pewnością.
W nocy z 11 na 12 lutego 1996 roku miałem, wraz z Jerzym Dobrowolskim i Markiem Kurzyńcem, przyjemność spotkania się z prezydentem Czeczeńskiej Republiki Iczkeria. Byliśmy ostatnimi Polakami, którzy z nim rozmawiali, nie zetknąłem się też z dłuższym wywiadem w mediach zagranicznych ogłoszonym po tej dacie. Generał Dudajew, według źródeł czeczeńskich zginął na polu chwały 23 kwietnia 1996 r. Dotychczas pełna relacja z tej rozmowy nie została nigdzie opublikowana. W drugą rocznicę napaści rosyjskiej na Czeczenię pragnę uzupełnić tę lukę.
Droga do prezydenta
W Czeczenii przebywaliśmy jako organizatorzy konwojów 'Inicjatywy Humanitarnej’ z pomocą medyczną i żywnościową, które przewoziliśmy do leżącej na terenie zajętym przez bojowników Dudajewa 15-tysięcznej miejscowości Samaszki we wrześniu 1995 i w lutym 1996 r. (Znane są one z tragicznej pacyfikacji w kwietniu 1995 r. i po raz drugi w marcu następnego, kilka tygodni po naszym tam pobycie.) Drugim celem naszego zimowego wyjazdu był kontakt z merem Groznego Kiuri Muzajewem i przeprowadzenie z nim rozmów dotyczących możliwości praktycznej realizacji uchwały Rady Miasta Krakowa o braterskich stosunkach ze stolicą Czeczenii. Dysponowaliśmy pełnomocnictwami (także w języku rosyjskim) podpisanymi przez Prezydenta Krakowa i Przewodniczącego Rady Miasta. Dokumenty te (pełnomocnictwa, teksty uchwał, list do Muzajewa) wraz z obszernym zestawem materiałów (m.in. kasety wideo, odbitki prasowe, zdjęcia) ilustrujących działalność naszego Akademickiego Stowarzyszenia na Rzecz Wolnej Czeczenii ułatwiały kontakt z przedstawicielami władz Czeczeńskiej Republiki Iczkeria i stanowiły swoistą wizytówkę.
Najważniejszym naszym atutem było jednak to, że podczas poprzedniej wizyty sprawdziliśmy się w oczach naszych partnerów z Samaszek. Uparcie walczyliśmy o transport i spowodowaliśmy, że trafił on bezpośrednio do czeczeńskich rąk. Własnymi siłami przewieźliśmy część leków, koców i żywności do garnizonów w leżących na ówczesnej linii frontu Aczchoj-Martan i znanej 'twierdzy’ Bamut. Nie ukrywaliśmy, że sposób wykorzystania naszej pomocy zależy wyłącznie od Rady Imama (lokalnej władzy samorządowej) i komendantury Samaszek, stąd nie sprzeciwialiśmy się przekazaniu części materiałów oddziałom bojowym. (Jak się dowiedzieliśmy, z magazynu w Samaszkach korzystał m.in. oddział Salmana Radujewa przed atakiem na Gudermes.) Taki stosunek do panujących tam warunków (nikt z nas nie ukrywał, po której stronie umiejscawia swe sympatie w tej wojnie) przysporzył nam wielu przyjaciół. Zresztą, świadomość tego, że Polacy popierają Czeczenów w ich walce, jest na Północnym Kaukazie dość powszechna, wiele spotkanych osób wymieniało również Kraków, jako miasto szczególnie zaangażowane w pomoc. Te wszystkie czynniki umożliwiły nam spotkanie z Dżocharem Dudajewem.
Po trwających dwa tygodnie zmaganiach o uratowanie transportu składowanego tymczasowo w Nazraniu (Inguszetia) i przewiezieniu go w całości, czeczeńskimi już, ciężarówkami do Samaszek zwróciliśmy się do naszych partnerów z prośbą o umożliwienie kontaktu z Kiuri Muzajewem. Dowiedzieliśmy się, że jest on bardzo poważnie ranny i, podobnie jak jego zastępca, leży w szpitalu polowym w górach. Należało ustalić, kto w tej sytuacji może podejmować decyzje dotyczące realizacji uchwał podjętych w Krakowie. Kontakt miał odbyć się właśnie na poziomie miast, aby uniemożliwić ewentualne zarzuty o mieszanie się Rady Miasta Krakowa w politykę międzynarodową. Wspominaliśmy naszym przewodnikom także o chęci, w miarę możliwości, spotkania z Dżocharem Dudajewem (zwanym tu przez niektórych 'Szefem’), ale chcieliśmy je odbyć jako uczestnicy Akademickiego Stowarzyszenia na Rzecz Wolnej Czeczenii.
Nasza podróż rozpoczęła się od Aczchoj – Martanu, gdzie widzieliśmy się z dowódcą polowym Doku Machajewem (według niepotwierdzonych informacji zginął pod Gechi w lipcu 1996 r.). Następnie zostaliśmy przekazani dowódcy jednego z frontów Rusłanowi Gełajewowi (niebawem wraz z Szamilem Basajewem będzie dowodził atakiem na Grozny). Poruszaliśmy się po terenach podbitych przez Rosjan i nominalnie podlegających kolaboranckiej władzy Zawgajewa. W niektórych większych miejscowościach widywaliśmy posterunki prorosyjskiej milicji, nie reagowała ona jednak w żaden sposób np. na to, że towarzyszył nam młody bojownik uzbrojony w kałasznikowa. (’My ich nie ruszamy, to i oni zostawiają nas w spokoju’ – tłumaczył nam ze spokojem.) Panowała tutaj swoista dwuwładza i nie istniała wyraźna linia frontu z Rosjanami obsadzającymi wyłącznie nieliczne 'posty’ (posterunki) w strategicznych miejscach. W mniejszych wioskach w ogóle nie było ich widać, podobnie zresztą jak bojowników. Rzucały się jednak w oczy grupy, stojących na rogatkach wsi, młodych, cywilnie ubranych mężczyzn, którzy bardzo szybko i energicznie reagowali na nasz przyjazd i po rozmowie z przewodnikiem pokazywali dalszą drogę.
Nasz przyjaciel prowadził rozmowy po czeczeńsku, a jest to jeden z trudniejszych języków świata, niepodobny do żadnego innego. Stąd nawet po kilku tygodniach wsłuchiwania się trudno było coś 'chwycić’, jak to zdarza się z niejednym obcym językiem. Nazwiska jednak rozumieliśmy i dlatego wiemy, że w jednej z odwiedzanych wiosek przebywał Salman Radujew. Wywiązało się bowiem nieporozumienie dotyczące wiarygodności przygodnie spotkanego chłopaka, który zabrał się z nami, by wskazać dalszą drogę. Nie był tu znany i, jak twierdził potem podenerwowany, niewiele brakowało, aby miał poważne problemy z jednym z patroli. (Poważne problemy mogą tu znaczyć rozstrzelanie za szpiegostwo.) Z Radujewem jednak się nie spotkaliśmy, podobnie jak z Szamilem Basajewem, z którym widział się tylko nasz przewodnik (’Odpoczywa tutaj.’ – dodał towarzyszący nam wtedy bojownik. Jak się okazało, zbierał siły przed mającym niebawem nastąpić brawurowym atakiem na Grozny). Zorientowaliśmy się, że podróżujemy po strefie aktualnego rozmieszczenia najważniejszych dowódców i oddziałów czeczeńskich.
Po kilku godzinach dotarliśmy do bardzo poważnie zniszczonej wioski (ostatnie bombardowanie dwa dni temu, brak prądu, wody i gazu). Tu mieliśmy spędzić noc. Późnym wieczorem pojawiło się dwóch uzbrojonych młodych mężczyzn. Byli bardzo stanowczy i, mówiąc oględnie, szorstcy. Okazali na żądanie naszego przewodnika legitymacje służby bezpieczeństwa Prezydenta Republiki. Dopytywali się, co tu robimy. Bardzo wrogo zareagowali na nazwiska Czeczenów przebywających w Polsce, na które się powołaliśmy: Ramazana Ampukajewa, a nade wszystko Usmana Imajewa. (’- Jak to? Nie wiecie, że Imajew to zdrajca?!’ – rzucił ten z brodą nerwowo chwytając swojego kałasznikowa.) Była to bardzo nieprzyjemna sytuacja. Rano, nasz gospodarz (bardzo czcigodny starzec w 'kubankach’ – miękkich skórzanych butach bez podeszwy – i w karakułowej czapie) poinformował nas, że 'właściwego’ człowieka, którego szukamy tutaj nie ma i że w ciągu najbliższych dni nie będzie. Zaleca powrót. Poprosiliśmy o jeszcze jedną próbę nawiązania kontaktu, twierdząc jak się okazało słusznie, iż nie wiadomo, kiedy będziemy mogli znowu tu przyjechać.
Po jakimś czasie, okrężną drogą, odwieziono nas do ukrytego wśród wzgórz przysiółka w dolinie rzeki, którą pokonywało się przez bardzo niepewny drewniano-blaszany mostek. Tu poddano nas dwudniowej gościnie, która miała wszelkie cechy kwarantanny czy aresztu domowego. Zabrano nam paszporty, a każdy nasz krok poza domem był obserwowany. Dołączyli tu nasi znajomi z nocy – 'razwiedtcziki’ (zwiadowcy) – przedstawiając się jako Rusłan i Ramzan (to najbardziej popularne czeczeńskie imiona). Poruszali się po terenie nowiutkim 'gazem’, identycznym jak te prorosyjskiej milicji, tyle że bez żadnych napisów (nie licząc namazanego palcem na brudnej tylnej szybie trochę koślawego wilka i słów: 'zwycięstwo albo śmierć’)
Wieczorem pojawił się mężczyzna, około czterdziestki, w skórzanej kurtce, z kaburą przy pasie. Przedstawił się jako pułkownik Abu – szef służby bezpieczeństwa prezydenta. (Abu Arsunkajew pełni obecnie tę samą funkcję u boku Zelimchana Jandarbijewa.) Poddał nas dość szczegółowemu przesłuchaniu. Interesowała go bardzo działalność Czeczeńskiego Ośrodka Informacyjnego w Krakowie i nasze z nim kontakty. W miarę wyjaśnienia, że prowadzimy swą działalność niezależnie, nabrał do nas 'zawodowego’ zaufania. Nie zauważyliśmy, że wcześniej zawołano naszego przewodnika, z którym też przeprowadzono długą, szczegółową rozmowę. Musieliśmy czekać nie bardzo wiedząc, jak długo i na co. W okolicy, zza wzgórz dobiegały rzadkie odgłosy serii z ciężkiej broni maszynowej. W nocy błyski obstrzału rakietami 'grad’ jakiejś pozycji na południu przypominały letnią burzę.
Następnego dnia (11 lutego) wieczorem, około 22 przyszedł Abu. Niespodziewanie oddał nam paszporty i zakomunikował, że spotkamy się dziś z Prezydentem Republiki. Byliśmy bardzo zaskoczeni. Według informacji rosyjskiej telewizji, które śledziliśmy regularnie wraz z domownikami (strażnikami) z małego telewizorka, Dudajew miał przebywać wraz z najważniejszymi swoimi dowódcami w Nowogroznieńsku, kilkadziesiąt kilometrów na południe. Wsiedliśmy do naszej 'łady’ i wyjeżdżając z podwórka skierowaliśmy się za niesamowicie wyglądającym wielkim osobowym 'volvo’ ze świecącym kogutem na dachu. Po kilkunastu minutach karkołomnej jazdy zaparkowaliśmy na podwórku niewielkiego, typowego dla tego kraju, skromnego, ceglanego domu. Tu siedliśmy w jednym z pomieszczeń. Gospodarze wnieśli stół i bez słowa, ani zbytniej wylewności, do której byliśmy już trochę przyzwyczajeni, podali kolację. Zjawili się także bardzo młodzi, starannie umundurowani i uzbrojeni po zęby bojownicy. Nie rozmawiali jednak z nami. Siedzieliśmy więc po ciemku gapiąc się w telewizor. Trwał akurat jakiś festiwal kabaretowy.
Po około godzinie do pokoju wszedł brodaty, ubrany w czarny beret mężczyzna w średnim wieku. Przedstawił się jako szef ochrony. Przyglądał nam się badawczo, ale z sympatią, nie przeprowadził jednak rewizji osobistej. Przeszliśmy przez sień do drugiego, większego, oświetlonego pokoju.
Ostatnia rozmowa
Tu czeka na nas Dżochar Dudajew. Towarzyszy mu, oprócz wspomnianego szefa ochrony, dwóch mężczyzn i, nieco z boku, jeszcze jeden bojownik z kałasznikowem pod pachą.
Generał uśmiecha się do nas. Podaje rękę, ale nie dochodzi do charakterystycznego tutaj przy powitaniu i pożegnaniu objęcia ramieniem. Przekazujemy mu zarówno eleganckie niebieskie teczki ze złotym herbem Krakowa zawierające dokumenty Rady, jak i zestaw naszych materiałów. Ma to charakter czysto symboliczny, bowiem płk. Abu zabierał już nasze materiały i z pewnością są one prezydentowi już doskonale znane. Po kilku kurtuazyjnych słowach powitania (rozmawiamy naturalnie po rosyjsku) wskazano nam miejsce na miękkiej kanapie, prezydent natomiast siada przed nami na krześle i opierając rękę na stojącym pod ścianą stoliku przygląda nam się przez chwilę z lekkim uśmiechem.
Dudajew od razu wywiera wrażenie człowieka bardzo o siebie dbającego. Ubrany jest w nieskazitelny mundur w barwy ochronne, pod nim świeża koszula, twarz dokładnie wygolona ze starannie przystrzyżonymi wąsami. Na głowie prosto osadzona furażerka ze złotym herbem Iczkerii. Wbrew miejscowemu zwyczajowi na nogach ma zasznurowane, wysokie wojskowe buty. Jak na człowieka tropionego od ponad roku przez światowe mocarstwo wygląda bardzo dobrze.
Po dosyć nerwowych ostatnich kilku dniach, doskonale zdając sobie sprawę, że rzekomi wysłannicy prezydenta w Polsce, Ampukajew i Imajew nie mają z nim nic wspólnego, postanawiamy zacząć rozmowę od wyjaśnień i pytań o tę sprawę. Dudajew nie podejmuje na razie tego wątku. Po ruchu ręką zawierającym prośbę o zabranie głosu zaczyna swą trwającą około godziny wypowiedź.
Składa podziękowania dla Polaków, a głównie dla krakowian za poparcie, jakiego udzielają walczącemu narodowi czeczeńskiemu. Mówi, że tylko w dwóch krajach świata poparcie to miało charakter natychmiastowy i bezdyskusyjny: na Litwie i w Polsce. W Polsce natomiast szczególnie zapisał się dla sprawy Czeczenii właśnie Kraków. Losy Polski i Kaukazu związane są poprzez wspólnego, odwiecznego wroga – Rosję. Dokładnie wtedy, kiedy Rosjanie niszczyli w Czeczenii Imama Mansura, dokonali też rozbiorów Polski. Walka Polaków i Czeczenów nosi cechy wspólne – była zmaganiem ze śmiertelnym niebezpieczeństwem – rusizmem. To niewolnicza ideologia, która próbuje podporządkować moskiewskiemu imperium cały świat. To ona jest winna nieszczęść wojen kaukaskich i tragedii powstań w Polsce. To w jej imieniu Rosjanie zamordowali w Katyniu kwiat europejskiej inteligencji – kilkanaście tysięcy polskich oficerów. O tym musimy pamiętać – mówi Dudajew.
Jedynym szczepem wschodniosłowiańskiego drzewa pozbawionym duszy niewolnika są Ukraińcy i niektórzy Kozacy. To zupełnie inni ludzie. Z Kozakami tereckimi istniało nawet porozumienie o współpracy i było ono respektowane z szacunkiem przez obie strony. Inni Kozacy, dońcy, w sile pułku uczestniczyli w ataku na Grozny, zostali jednak wybici do nogi i od tej pory nie zgłaszają się już na ochotnika do uczestnictwa w wojnie przeciw Czeczenom
Czeczeni jak mało kto znają Rosję i będą prowadzili wojnę do zwycięstwa. Zwycięstwo, albo śmierć – to jest hasło, któremu wierni byli ich przodkowie. Nawet jeśli ta faza wojny będzie przegrana, to pokolenie Dudajewa musi swoim dzieciom pokazać, że zrobiło wszystko, co możliwe, aby niepodległość wywalczyć. To, że kiedyś zwyciężą jest oczywiste. Nawet, jeżeli miałoby to stać się za sto lat. Jeśli będzie trzeba, Czeczeni podpalą całą Rosję, a jeśli to nie wystarczy – cały świat. To straszne, że Zachód pomagając finansowo Rosji umożliwia jej prowadzenie tej okrutnej i niesprawiedliwej wojny. Jeśli Zachód nie zrozumie, że tak nie wolno czynić, musi się liczyć z atakami nawet na swoim terytorium.
Propaganda rosyjska krzyczy, że Czeczeni są terrorystami, że biorą zakładników. Akcja na Kizlar (w lutym wszyscy na Kaukazie mieli na ustach Kizlar i Pierwomajskoje – przyp. mój P. Ch.) była jednak ofensywnym atakiem obliczonym na zniszczenie bazy śmigłowców bojowych atakujących bezbronne czeczeńskie osiedla, a nie na zajęcie szpitala i wzięcie kobiet i dzieci jako zakładników. To byli ochotnicy, którzy dobrowolnie zgłosili się, aby chronić oddział. Atak ten był także historycznym symbolem – to tutaj 250 lat temu powstała pierwsza rosyjska twierdza na Północnym Kaukazie.
Nie jest prawdą, że operacja ta zantagonizowała Czeczenów i narody Dagestanu. Kontakty z tamtymi ludami, ich starszyzną i przywódcami zawsze były bardzo dobre, popierają oni walkę Czeczenów i to jest właśnie szczególnie nie w smak Rosjanom. Bardzo się boją rozszerzenia wojny poza Czeczenię. Tak się na pewno stanie, jeśli nie nastąpi pokój. Dobre kontakty utrzymuje zresztą Czeczenia z innymi ludami Północnego Kaukazu, a także z Azerami i Gruzją. Z Gruzją Gamsachurdii istniało oficjalne porozumienie polityczne o wzajemnej pomocy, stąd Czeczeni wspierali jego walkę o utrzymanie władzy. Raz powzięte porozumienia są wiążące. Tak więc nawet po śmierci Gamsachurdii jego zwolennicy mogą liczyć na wsparcie Czeczenów. Obecne władze Gruzji dużo by dały za możliwość porozumienia się z Czeczenią, takiej możliwości jednak nie ma.
Wracając do Kizlaru i Pierwomajskoje – ta akcja pokazała światu, na co stać Czeczenów. Nie tylko, że wykonali zadanie rozbicia bazy, ale jeszcze zdołali się wycofać. Zatrzymani i otoczeni w Pierwomajskoje przebili się przez pierścień rosyjskiego okrążenia. Było to możliwe z powodu bezprzykładnego bohaterstwa ludzi Radujewa: gdy natrafili podczas odwrotu na pole minowe, to nie wykorzystywali jeńców, czy tzw. 'założników’ (zakładników) do przetarcia drogi, lecz sami szli i po kolei ginęli. Odwrót był osłaniany także przez ośmioosobowy oddział kobiecych snajperek. Zginęły wszystkie.
Istniała wśród czeczeńskiej młodzieży tendencja do organizacji ataków samobójczych. Dudajew był zmuszony wydać nawet w tej sprawie specjalny rozkaz. Nie zabronił ich, lecz wyraził zgodę jedynie w przypadku, gdy proporcje będą wynosiły: 1 Czeczen na 1000 Rosjan.
W stosunku do jeńców przejawia się pewien element kultury Wajnachów – kontynuuje Dudajew. Takiego człowieka trzeba traktować lepiej niż swojego. Tak każe święte prawo gościnności. Stan, w jakim trafiają w czeczeńskie ręce jeńcy jest często przerażający i żałosny. Brudni, zawszeni, nie znający od wielu dni ciepłego posiłku, zdziwieni opieką medyczną, jaką się ich otacza. Są karmieni i odziewani, a następnie odsyłani – nie ma bowiem warunków, aby ich w takiej liczbie przetrzymywać. Najemnicy ze specnazu i innych podobnych jednostek są jednak ostrzegani, aby nie wracali do służby. Jeśli wpadną drugi raz w ręce Czeczenów, natychmiast są rozstrzeliwani.
Wojna jest okrutna i przez wiele lat Czeczeni będą odczuwali jej skutki. Rozmowy pokojowe są jednak nieuniknione i dojdzie do nich w ciągu najbliższych miesięcy. To według prezydenta pewne.
Podczas swojej wypowiedzi nasz rozmówca często uśmiecha się i czasem chcąc podkreślić wagę swoich słów stanowczo uderza ręką o blat stołu. Mija godzina rozmowy. Opuścili już nas strażnicy i ochrona. Ktoś otwiera drzwi. Dudajew przerywa, kiwa ręką i młodzi chłopcy z jego ochrony wnoszą ciężki stół z kolacją. Odzywa się u nas kindersztuba. 'To my już pójdziemy…’ bąkamy po rosyjsku, podnosząc się z tapczanu. ’- A dokąd wy chcecie iść!?’ – pyta rozbawionym głosem Prezydent. Spoglądamy na siebie. Właśnie. Dokąd? Środek nocy w ogarniętym wojną kraju. Zabieramy się za smażonego kurczaka i wracamy do przerwanej rozmowy. Zostaje z nami prokurator wojenny o pogodnej twarzy ozdobionej wielkimi bokobrodami – Machomed Żanijew (widać, że jest osobą bardzo bliską Dudajewowi, zginie razem z prezydentem) oraz milczący mężczyzna o kwadratowej szczęce. Przedstawiono nam go jako adiutanta, ale jest to chyba jedynie przyboczny ochroniarz. Bezwzględnie nakłada nam na talerze góry drobiu.
Wielokrotnie pytani wcześniej przez Czeczenów, dlaczego Polska oficjalnie nie uznała ich państwa, zaczynamy z własnej inicjatywy tłumaczyć tę kwestię. Dudajew nie pozwala nam skończyć. Mówi, że umowy, z których nie można się wywiązać, są nic nie warte. Polska uznałaby Czeczenię i co? Zaatakowała by Rosję w grudniu 1994? Czeczenia miała kilkanaście tajnych porozumień z różnymi państwami (sugeruje Jordanię, ale też jakieś państwa zachodnie) i nie miało to żadnego efektu. Na tym świecie trzeba liczyć wyłącznie na siebie.
Zwracamy uwagę, że jesteśmy pod ogromnym wrażeniam odwagi bojowej Czeczenów. Mówimy, że w Polsce, która poniosła tak ogromne straty podczas wojny, istnieje pewien kryzys duchowy, przejawiający się w strachu przed walką z bronią w ręku z komunistami czy Rosją. Dudajew patrzy na nas zdziwiony. Strach przed walką trzeba według niego przezwyciężyć. Czeczeni udowodnili, że można skutecznie walczyć z bronią pancerną w terenie zabudowanym. W tym leży problem. Tę obawę muszą Polacy w sobie zniszczyć.
Podobieństwa sytuacji militarnej Czeczenii i Polski są uderzające. Powinniśmy większy nacisk położyć na rozbudowę małych, sprawnie działających oddziałów obrony terytorialnej przygotowanych do walki z czołgami. Dziwne, że nie uczymy się na czeczeńskim doświadczeniu, które możemy tu zdobyć, a może być ono nam, Polakom, nawet nie wiemy jak szybko potrzebne. Pod przykryciem misji humanitarnych czy medycznych przyjeżdżają do Czeczenii specjaliści zachodni i uczą się, obserwują. Polacy też powinni zdobyć tu doświadczenie (słowo 'opyt” pojawia się wielokrotnie), a ich tu nie ma. Zostaną przyjęci z przyjaźnią i zaufaniem. Uczcie się na naszych ofiarach – powtarza kilkakrotnie prezydent.
Bardzo wiele czasu poświęca Dżochar Dudajew opowieściom o szczegółach walk w Groznym w grudniu 1994 i styczniu 1995 roku. Jest pod autentycznym wrażeniem odwagi swoich rodaków. Żywo, uzupełniany przez towarzyszącego mu prokuratora wojennego opowiada o 'pacanach’ – kilkunastoletnich chłopakach walczących butelkami z benzyną, o zniszczeniu jednym pociskiem 'muchy’ (granatnika przeciwpancernego) dwóch BRT-ów (transporterów opancerzonych), o człowieku, który podpalał czołgi, a później dwoma maczetami odcinał głowy usiłującym wydostać się z nich Rosjanom, o zabiciu przez pewnego 'pacana’ wystrzałem z granatnika starego weterana usiłującego poderwać młodych Rosjan do ataku.
Mówi o wojskowych wynalazkach czeczeńskich: zwiększeniu zasięgu 'muchy’ poprzez zatkanie tylnego wylotu gazów kawałkiem tektury, czy o pociskach akustycznych budzących trwogę wśród Rosjan wierzących, że Czeczeni posiadają ciężką artylerię.
Podczas tego fragmentu rozmowy Dudajew odsłania się chyba najbardziej. Jest to człowiek wojny. Zna ją doskonale i to, co w tym opisie może brzmieć makabrycznie, w jego ustach nabiera zupełnie innej wagi. Nie jest to szalony watażka ciągnący za sobą na rzeź marzących o spokoju rodaków – jakim chcą go widzieć niektóre media – to mąż stanu, przywódca, który stara się dorosnąć do poziomu męstwa swego narodu. To on musi trzymać fason, jaki narzuca mu otoczenie. Nie jest przecież ochraniany przez jakichś doświadczonych, byłych sowieckich komandosów, lecz przez chłopaków wychowanych już w niepodległej Iczkerii, którzy daliby się za nią i za niego zabić.
Pytamy o Siergieja Kowaliowa. Ku naszemu zdziwieniu Dudajew nie ocenia go zbyt entuzjastycznie. Twierdzi, że jego obecność w Groznym była zbędna i służyła tylko niektórym Rosjanom za usprawiedliwienie, że zrobili coś, aby zapobiec tej wojnie. Żadnych silnych protestów jednak nie było i wszyscy obywatele Rosji w jakiś sposób ponoszą odpowiedzialność za to, co się stało. Kowaliow też.
Wojna w Czeczenii zmusiła jednak Rosjan do rezygnacji z konkretnych planów restytucji imperium. W 1995 r. miało być to przyłączenie wschodniej Ukrainy i Krymu oraz krajów nadbałtyckich (w pierwszym rzędzie płn. Estonii). Udało się tylko z Białorusią, ale nie łudźmy się, że Rosja spocznie.
Na nasze ponowione pytanie dotyczące kwestii swojego przedstawicielstwa w Polsce prezydent powiedział, że nigdy nie było i nie ma w Polsce osoby, która posiadałaby jego pełnomocnictwa. Osoby, które działają w Czeczeńskim Ośrodku Informacyjnym w Krakowie (Ampukajew, Zubajrajew, Mazajewa) są znanymi jeszcze z czasów przedwojennych awanturnikami. Ich działalność w Polsce (znana prezydentowi) nie przynosiła szkody Republice Czeczenii, dlatego była ignorowana przez jej władze. Aktywność ta nie spowodowała także żadnych pozytywnych dla narodu czeczeńskiego efektów. 'Order Honoru’ (uroczyście wręczany przez działaczy Ośrodka Siergiejowi Kowaliowowi i Andre Glucksmanowi – przyp mój P.Ch.) jest oszustwem: Czeczeńska Republika Iczkeria nie przyznaje takich odznaczeń, a jego podpis na dyplomie był po prostu sfałszowany. Jedynie Lioma Usmanow mógł się legitymować jakimś upoważnieniem od ministra spraw zagranicznych Josifa Sarnsudina, niestety bardzo szybko przystał do reszty grupy.
Według prezydenta wymienione osoby nie stanowią zagrożenia dla interesów Czeczeńskiej Republiki Iczkeria, a ich obecność w Polsce służy prowadzeniu własnych interesów przy okazji 'sprawy czeczeńskiej’ i jest jedynie etapem przed dalszą podróżą i następnymi interesami. Osobą stwarzającą zagrożenie jest natomiast Usman Imajew. Rosjanie bez przerwy podsyłają nam szpiegów – kontynuuje generał. Czasem przebierają ich za popów (jest to aluzja do nagłośnionego przez propagandę rosyjską w tym okresie zatrzymania przez bojowników czeczeńskich rzekomej delegacji pokojowej rosyjskiej cerkwi prawosławnej – przyp. mój P.Ch.), ale i tak są rozpoznawani, po – jak twierdzi ze śmiechem prezydent – zapachu.
Imajew jest wysoko kwalifikowanym agentem rosyjskich służb specjalnych. Odbył specjalistyczne szkolenia i służył w okresie istnienia ZSRS m.in. w Angoli – stąd znajomość języka portugalskiego. Jest bardzo sprawny, aktywny i niebezpieczny. Prokurator wojenny republiki prowadzi postępowanie dotyczące zdrady stanu i sprzeniewierzenia przez niego funduszy narodowych. Podejrzenia dotyczące Imajewa narastały od momentu zawarcia przez niego niekorzystnego dla Czeczenii porozumienia w Groznym (m.in. wspólna z Rosją deklaracja o ściganiu Szamila Basajewa), którego tragicznym następstwem jest przedłużenie się wojny do dzisiaj. Potwierdziły się one po trzymiesięcznym okresie ciągłego przebywania prezydenta z Imajewem podczas zakładania sieci baz wojskowych w górach. (Na nasze pytanie o bazę 'Kraków’ o której tyle Imajew mówił podczas pobytu w Polsce, prezydent odpowiedział szyderczym uśmiechem.) Doszło do sytuacji, w której Dudajew specjalnie zabierał ze sobą Imajewa wiedząc, że jest to dla niego gwarancja bezpieczeństwa przed atakami rosyjskiego lotnictwa. Imajew odegrał także rolę w sprawie zamordowania przez rosyjskie służby specjalne bardzo ważnego i cennego dla Czeczenów pracownika Fundacji Sorosa. (Wiedział o trasie jego przejazdu i chciał pośredniczyć w przekazaniu – za 1 mln USD – przedstawicielom Fundacji jego zwłok.) Wreszcie tytułem próby poinformowano Imajewa że sprawcami zabójstwa są funkcjonariusze czeczeńskiej służby bezpieczeństwa. Informacja ta natychmiast przedostała się na zewnątrz.
Po tych faktach prezydent nabrał pewności co do zdrady Imajewa, który, zorientowawszy się, uciekł do Turcji. Tam rozpracowywał organizację pomocy dla walczącej Czeczenii. Został wydalony przez władze tureckie, które nieoficjalnie popierają Czeczenów. Nie ma prawa wjazdu do Turcji. Obecnie przebywa w Polsce, gdzie kontynuuje swoją pracę. Polska jest jednak tylko etapem przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych lub Ameryki Południowej . Wydobędziemy go choćby z dna oceanu – podsumował Dudajew. Wiadomości te są dla nas szokujące.
Rozmowę naszą kończymy pytaniem, jak Polacy mogą najpełniej i najskuteczniej w dzisiejszych warunkach pomóc Czeczenii. Dudajew odradza dalsze organizowanie konwojów. Upokorzenia na granicach i posterunkach nie są według niego warte tej pomocy. (Wyczuwamy jednak w tych słowach kaukaską dumę – przyjmowanie pomocy nie jest godne prawdziwego mężczyzny). Ochotników do walki zbrojnej jest dość na miejscu, brakuje tylko broni, ale i z tym sobie dają radę, kupiąc ją od zdemoralizowanych Rosjan, lub zdobywając. Byłoby bardzo dobrze (mówi z naciskiem), gdyby w Polsce mogło działać sprawne centrum prasowe i – najlepiej – radio. W tym celu, jeśli uzyska takie zaproszenie od władz Krakowa, przyśle odpowiedniego, 'właściwego’ człowieka. Wcześniej jednak jego pomocnik do spraw polityki wewnętrznej Ibragimow w specjalnym piśmie zaprasza Przewodniczącego Rady Miasta Krakowa Stanisława Handzlika do złożenia wizyty w Czeczenii w marcu, lub w kwietniu. Ustalamy szczegóły realizacji tego projektu.
Po ponad czterech godzinach rozmowy, Dudajew zauważa nasze zmęczenie. Mówi, że on i jego współpracownicy przyzwyczaili się w dzień spać, a w nocy pracować i zapomina, że reszta ludzi żyje inaczej. Radzi nam udać się na wypoczynek, proponuje zorganizowanie nazajutrz 'bani’ (łaźni), pyta, czy starczy nam środków na podróż powrotną. Daje nam jeszcze najnowszy numer organu władz czeczeńskich 'Iczkeria’, pyta o komendanta Samaszek, który niedawno wyszedł z obozu filtracyjnego (zna osobiście i wyraża się o nim pozytywnie). Następuje pożegnanie.
Nazajutrz, po udzieleniu pomocy Rusłanowi i Ramzanowi w uruchomieniu zasilacza do telefonu satelitarnego, ruszamy w drogę powrotną do kraju.
P. S. Niestety żadne z praktycznych ustaleń poczynionych podczas rozmowy z prezydentem Dudajewem nie zostało wprowadzone w życie. Władzom Krakowa zabrakło odpowiedzialności i odwagi, by zrezygnować z kontaktów z ludźmi, delikatnie mówiąc, nie cieszącymi się zaufaniem demokratycznie wybranego prezydenta swego kraju. Mazajewa pojechała do Petersburga, Zubajrajew – do Odessy, Ampukajew został odsunięty od kierowania Ośrodkiem. Zaproszenie Ibragimowa spoczywa gdzieś w archiwach Rady Miasta. Zmarnowano szansę zorganizowania rzeczywistej i sensownej pomocy dla walczącej Czeczenii. Pozostaje tylko uważnie wsłuchać się w opinie i rady człowieka, jakim był Dżochar Dudajew.
Usman Imajew zniknął kilka dni po tym, jak zostaliśmy zmuszeni do ujawnienia szczegółów rozmowy z Dudajewem dotyczących jego osoby. Jak poinformowano w polskiej prasie zaginął on 1 listopada, gdzieś w Czeczenii.
