Mark Tier
tłum. Piotr R. Frankowski
(za zgodą International Society for Individual Liberty)
Praca dla każdego
czyli jak się to robi w Hong Kongu
Ostatnio, spacerując nad zatoką, nad którą leży Hong Kong, napotkałem na przystani czarnego muzyka z Seattle. Zaczęliśmy niezobowiązującą pogawędkę i jak to zwykle bywa, najpierw zapytałem, jak mu się tu podoba. Nie zdziwiło mnie, gdy z entuzjazmem powiedział, że o wiele bardziej niż w rodzinnych Stanach. Największe wrażenie wywarło na nim, że tutaj „każdy ma pracę”! Ilekroć powtarzał to zdanie, a czynił to kilkakrotnie, jego oczy niemal z czułością przesuwały się po widocznych na tle nieba zarysach miasta. Mówił to tak, jak gdyby świat, gdzie każdy ma pracę, był dla niego zupełnie obcą jakąś krainą z baśni, mitycznym miejscem, które po prostu nie może istnieć na Ziemi. W domu – powiedział mój przygodny rozmówca – bezrobocie, zwłaszcza wśród czarnych, jest wysokie.
Był również zaskoczony wszędzie widocznym wpływem Stanów Zjednoczonych i ewidentnym szacunkiem, jakim tutaj otaczano jego kraj. Sam miał zupełnie inny stosunek do USA. Szczególnie dobrze pamiętał sposób, w jaki traktowała go policja w Seattle i bynajmniej za nią nie tęsknił. W Stanach większość czarnych jest biedna i dlatego właśnie policja źle się z nimi obchodzi. Bogaci czarni wcale nie mają lepiej. Policja uważa, że są dealerami narkotyków i traktuje ich w ten sam sposób.
Rozpacz tego człowieka przywiodła mi myśl, że ludzie najczęściej zaczynają brać narkotyki, gdy, nie mogąc znaleźć pracy, tracą nadzieję. A to zdarza się wtedy, kiedy przepisy o minimalnej stawce wynagrodzenia przekreślają pracownikom niewykwalifikowanym możliwość znalezienia pracy kiedykolwiek.
Ustawa o minimalnym wynagrodzeniu jest prostą formą kontroli cen: nie pozwala ludziom sprzedawać ich pracy poniżej pewnej ceny. Kiedy rząd ustala minimalną cenę, jakaś część dóbr czy usług, których to dotyczy, nie znajdzie nabywcy. Tak jak ustalenie przez Unię Europejską minimalnej ceny masła spowodowało ogromną nadwyżkę („góry masła”, jakie UE kupuje od swoich farmerów produkujących nabiał), tak ustanowienie minimalnej płacy nieodmiennie stwarza nadwyżkę pracy, zwaną „bezrobociem„.
Politycy i niektórzy ekonomiści twierdzą, że minimalna płaca podnosi pensję wszystkim pracownikom z niższego końca skali płac, ale wszelkie fakty dowodzą czegoś zupełnie odwrotnego. Każdy kraj z ustaloną minimalną płacą ma również wysoki i uparcie utrzymujący się poziom bezrobocia. Tylko w krajach bez minimalnych stawek płacowych bezrobocie jest niewielkie albo nie ma go wcale. Powód jest prosty: pracodawca zaoferuje komuś pracę tylko w wypadku, gdy wartość jego pracy przewyższa wartość jego zapłaty. Kiedy minimalna stawka jest ustalona na, powiedzmy, 4 dolary za godzinę, tylko ci ludzie, których wartość dla firmy jest większa niż te 4 dolary, znajdą pracę.
Wolnorynkowa ochrona
Należy jednak zapytać, czy pozbawieni minimalnej płacy pracownicy byliby wykorzystywani, czy pozostawaliby na łasce pracodawcy? Niekoniecznie. Kiedy nie ma przepisów o najniższej stawce, pracownicy mają daleko większą ochronę ich posad – ochronę płynącą z wolnego rynku. To właśnie pokazuje rynek pracy w Hong Kongu, gdzie nie ma najniższej płacy i gdzie „każdy ma pracę’.
Kilka lat temu zatrudniłem pewną dziewczynę jako gońca i taką „przynieś -wynieś-pozamiataj”. Była to jej pierwsza praca: May miała 16 lat, ukończyła właśnie 4 klasy szkoły średniej, słabo mówiła po angielsku, nie miała żadnych zawodowych umiejętności, nie potrafiła pisać na klawiaturze, utrzymywać w porządku dokumentów, nie potrafiła robić czegokolwiek innego, co mogłoby być pożądane w biznesie. Tak naprawdę miała tylko jedną kwalifikację: rwała się do pracy.
Została zatrudniona, aby dostarczać wiadomości, otwierać listy, robić kawę, naklejać znaczki, wkładać różne rzeczy do kopert i wykonywać inne podrzędne prace tego typu. Płaciłem jej królewską sumę 800 dolarów hongkońskich na miesiąc (ok. 170 dolarów amerykańskich w tamtym czasie – albo 95 centów za godzinę).
Najlepszy rodzaj praktyki
Przez 12 miesięcy, w ciągu których pracowała u mnie, jej pensja podwoiła się. Dlaczego? Ponieważ przez dwanaście miesięcy nauczyła się wielu umiejętności przydatnych w zawodzie, które uczyniły ją o wiele bardziej cenną dla firmy niż kiedy była zaraz po szkole średniej. W tym czasie zajmowała się już porządkowaniem niektórych danych, wypisywała etykietki, zarządzała gotówką na drobne wydatki i wykonywała inne rzeczy, jakich nie była w stanie robić przedtem. Żadna z tych konkretnych umiejętności brana z osobna nie miała wielkiego znaczenia. Jej dwunastomiesięczna praktyka w pracy wzięta razem dała jej wykształcenie, jakiego nie otrzymałaby w żadnej szkole.
Przez ten rok nauczyła się także innych rzeczy: jak chodzić za swoimi sprawami, jak zarządzać swoim własnym czasem i pieniędzmi. Była również w stanie nagradzać się rzeczami, jakie można dostać tylko za pieniądze. Słowem, uczyła się niezależności. Właśnie w pracy miała roczną lekcję będącą odwrotnością tego, czego nauczyłaby się żyjąc na zasiłku, który wzmacnia taki rodzaj uzależnienia od opiekunów, jaki jest typowy dla dziecka czy nastolatka.
Wzmacnianie zależności
Poprzez odmawianie niewykwalifikowanym nastolatkom możliwości pracy za jej wartość rynkową, jakkolwiek niską, przepis o minimalnej płacy przeszkadza w bardzo podstawowym procesie rozwoju – stopniowego zdobywania niezależności od rodziców – i nieuchronnie niektórzy ludzie pozostają „sparaliżowanymi” wiecznymi dziećmi czy nastolatkami przez resztę swego życia z destrukcyjnymi konsekwencjami społecznymi.
Jeśli minimalna stawka płacowa byłaby ustalona na, powiedzmy, 1600 dolarów hongkońskich na miesiąc, dla May nie byłoby pracy w mojej firmie. Nigdy by nie miała tego roku praktyki zawodowej, jakiej potrzebowała, by nauczyć się wszystkich umiejętności, dzięki którym była warta te 1600 dolarów. Zamiast tego przez 12 miesięcy poza szkołą May mogłaby być bezrobotna i co gorsza – rozpaczać, czy w ogóle znajdzie zatrudnienie.
Prawdopodobnie porzuciła szkołę, ponieważ jej rodzice nie mogli dłużej podołać kosztom, co się zdarza dość często. Dla takich ludzi nie jest dostępna żadna inna forma doskonalenia zawodowego. Przepis o minimalnym wynagrodzeniu nie tylko, że pozbawiłby ją prawa do pracy za jej rynkową wartość, ale odmówiłby jej także możliwości wzrostu ponad tę wartość. Jej chęć do pracy powinna być nagrodzona, tym bardziej, że ona sama chciała zwiększać swoją rynkową wartość przez nabywanie nowych umiejętności. Minimalna płaca – pośrednio – skazałaby ją, tak jak wielu biednych Amerykanów, na niekończące się, rujnujące psychikę życie bezrobotnego, na psychologiczne doświadczenie bycia kimś, o kim ludzie mówią: „nie masz wartości, jesteś bezużyteczny”.
Jedna interwencja rządowa pociąga następną. W krajach z ustaloną minimalną płacą rządy często usiłują zmniejszyć spowodowane nią bezrobocie wszelkiego rodzaju dokształceniami. Takie programy mają jednak, oprócz obciążenia podatkami tych, którzy mają pracę, poważne minusy. Największym jest to, że nigdy nie mogą zastąpić doświadczenia, jak to jest po prostu mieć pracę, niezależnie jak bezmyślna i mechaniczna ta praca by była. Poza tym pomaga ona w pierwszym okresie życia zawodowego m.in. odkryć, co jest możliwe i co chciałoby się robić – a to można odkryć tylko w realnym świecie, nigdy w klasie.
W Hong Kongu większość pracowników chodzi na różnego rodzaju wieczorne lekcje. Na tych kursach uczą się rzeczy, które podniosą ich rynkową wartość w ich obecnej pracy albo przygotują do następnej. Kiedy płacisz za swoją naukę, twoja motywacja jest o wiele silniejsza i wybierasz coś odpowiedniego do swoich pragnień i potrzeb.
Argumentem często używanym dla poparcia przepisów o minimalnym wynagrodzeniu jest to, że płace poniżej określonego poziomu są „zbyt niskie”, „poniżej granicy ubóstwa” albo w jakimś innym sensie poniżające.
Lecz zdecydowana większość ludzi, którzy są zatrudnieni poniżej jakiejkolwiek minimalnej stawki płacowej, to ludzie jak May, których zarobki szybko rosną. Przepływ ludzi na tym poziomie zarobków (na wolnym rynku pracy) jest bardzo duży. Jest bardzo wielka różnica między kimś, kto pracuje po raz pierwszy, kto prawdopodobnie mieszka ze swoimi rodzicami i kogo dochód, choć niski, jest niemal w całości przeznaczany na dowolne wydatki, a „przeciętnym” pracownikiem, który musi utrzymać ponad dwójkę dzieci. Zarobek, jaki z całą pewnością wpędziłby tego przeciętnego pracownika w ubóstwo, daje luksus komuś w sytuacji May.
Można zapytać, dlaczego w ciągu 12 miesięcy podwoiłem zapłatę May? Zapewniam, że nie było to z dobroci serca, choć uważam siebie za uczciwego i ludzkiego pracodawcę. Powód był bardzo prosty: odkrywszy swoją wyższą wartość, May była teraz w takiej sytuacji, że mogła szukać posady za wyższą pensję, gdybym ja jej nie podniósł.
Przykład May wyraźnie pokazuje zaskakującą cechę rynku pracy w Hong Kongu i każdym kraju bez restrykcji co do warunków zatrudnienia: pracownicy wiedzą, ile są warci – znają swoją rynkową wartość – i jeśli nie zapłaci się im tyle, ile są warci, poszukają kogoś innego, kto to zrobi.
Lepsza ochrona? Znaj swoją wartość
Wolny rynek pracy zapewnia pracownikom daleko większą ochronę miejsca pracy niż jakikolwiek projekt rządowy. W Hong Kongu, gdzie „każdy ma pracę”, wszyscy zdają sobie sprawę, że można znaleźć inne zajęcie w ciągu kilku tygodni. A skąd wiedzą, ile są warci? Czytają specjalistyczne działy ogłoszeń w gazetach.
Martwiło mnie to, że tego rodzaju ogłoszenia w gazetach okazywały się najpopularniejsze w moim biurze – do czasu, gdy zdałem sobie sprawę, że mój personel nie zamierza zwolnić się en masse. Ludzie zwyczajnie sprawdzali swoją rynkową wartość i starali się być na bieżąco co do alternatywnych możliwości. Na wolnym rynku pracy każdy pracownik jest sam odpowiedzialny za swój własny dobrobyt (Od tłumacza: gra słów – „welfare” znaczy „dobrobyt” i „zasiłek”). Alternatywą dla unijnego lub rządowego „gwarantowanego” zabezpieczenia miejsca pracy jest wiedza o swojej wartości na rynku, a ta wiedza jest łatwo dostępna z ogłoszeń w gazetach, agencji pracy czy rozmów z przyjaciółmi i znajomymi, gdyż rynek pracy jest ciągłym przedmiotem zainteresowania. I na odwrót, pracodawcy także muszą czytać ogłoszenia, aby mieć pewność, że wypłacane przez nich pensje nie odstają od pensji na rynku – inaczej stracą pracowników. Pracodawca zaniedbujący wakujące miejsce pracy nie ma innej alternatywy, jak podnieść swoją ofertę, by zdobyć potencjalnego pracownika.
Dla niektórych ludzi inne sprawy są równie ważne jak płace, a nawet ważniejsze, jak np. wzajemne relacje kobiet i mężczyzn, premie czy bezpieczeństwo i spokój w pracy. Wolny rynek prezentuje niezwykle szeroką gamę możliwości, ale tylko wtedy, gdy rząd trzymając się na boku, uzdalnia każdego dorosłego, który tego chce, do twórczego wykorzystania własnego potencjału.
To nie przypadek, że kraje z wolnym rynkiem pracy mają o wiele wyższe wskaźniki wzrostu gospodarczego niż USA czy Europa Zachodnia. Wolniejszy wzrost jest nieuniknioną ceną rządowej interwencji. Pierwszorzędnym przykładem jej szkodliwości są minimalne płace.
Mark Tier jest analitykiem finansowym z Hong Kongu.
Artykuł, z którego pochodzą powyższe fragmenty, ukazał się w lutym 1991 roku na łamach „The World Money Analyst”.
