Aleksander Smolar i Święta Inkwizycja

Z inkwizycją w trzecie tysiąclecie?

Skoro społeczeństwo jest zorganizowaną grupą jednostek, to idea przy pomocy której jednostki są organizowane musi być chroniona na równi z godnością osobistą czy prawami majątkowymi mieszkańców. W tym sensie każde państwo jest państwem wyznaniowym – zmienia się tylko wyznanie, czasami bywa nim chrześcijaństwo, innym razem kult praw człowieka, albo i nawet wojujący ateizm. Ta refleksja nasuwa mi się po przeczytaniu dwóch wypowiedzi, których autorami byli guru polskiej myśli postępowej, dwóch Aleksandrów – Kwaśniewski i Smolar. Z rzadka zgadzam się z którymś z nich, chciałby więc przytoczyć ich słowa.

24 kwietnia (2001 r.) w 'Rzeczpospolitej’ ukazał się artykuł członka Rady Politycznej Unii Wolności, Aleksandra Smolara, będący polemiką z wcześniejszym tekstem Janusza A. Majcherka na temat Platformy Obywatelskiej i Unii Wolności. 'Platforma poszybowała wysoko, Unia plasuje się w sondażach nisko. Czyż nie jest to dowód błędów Unii i racji stojących po stronie Platformy?’ – pytał Smolar. I sam sobie odpowiadał – 'sondaże nie są dowodem prawdy ani słuszności. Nadto, w porządku politycznym dopiero wybory pokażą społeczne preferencje’. Nie uwierzyłem oczom, gdy to przeczytałem. Sondaże nie są kryterium odróżniania prawdy od fałszu! Zaiste, trzeba było by UW spadło w sondażach poniżej 3% by usłyszeć z ust jej członka takie słowa. Jak dotąd ta formacja uważała zdanie większości za autorytet najwyższy, a stwierdzenie, że gro respondentów coś popiera, starczało jej za całe uzasadnienie. Gdy w demokratycznych procedurach samym twórcom naszej demokracji wystawiono słabą notę, najwyraźniej zaczęli podchodzić nieco bardziej ostrożnie do swojego dzieła. Szkoda, że tak późno…

Druga wypowiedź to reakcja prezydenta Kwaśniewskiego na wyniki badania opinii publicznej, jakie CBOS przeprowadził odnośnie mordu w Jedwabnem. 48% respondentów stwierdziło, że Polacy nie powinni przepraszać Żydów (a 53% nie podpisałoby się pod listem w tej sprawie), odmiennie sądziło 30% badanych, a 22% nie miało zdania. Jak taki wynik sondażu skomentował Prezydent? Odparł, że 'takie wydarzenia jak Jedwabne – z całym szacunkiem – nie podlegają sondażom’.

Całkowicie zgadzam się z Kwaśniewskim, że pewne wydarzenia nie podlegają sondażom, a także z proklamowaną przez Smolara tezą, że procedury demokratyczne nie mogą być probierzem prawdziwości. Zgadzam się tym bardziej dobitnie, że od lat głoszę takie poglądy, a jak dotąd młodzieżowa awangarda z kręgów zbliżonych do SLD oraz UW i innych progresistas, reagowała na nie wysyłaniem mi anonimowych e-maili i SMS’ów, w których niedwuznacznie sugerowano jakoby moja Rodzicielka była osobą lekkich obyczajów, a ja zostałem powity w nad wyraz niesprzyjających okolicznościach.

Zarówno Kwaśniewski oraz Smolar, jak i ja, sądzimy, że pewne wartości, będące fundamentem organizacji społeczeństwa, nie mogą być kwestionowane – bo wtedy to społeczeństwo ulegnie dezorganizacji. Różni nas nie tyle problem istnienia tych wartości, co określenie jakie normy wchodzą w ich skład. Dla postępowców i modernistów należy do nich uznanie demokracji jako jedynej słusznej formy sprawowania rządów (służy im to do walki z instytucją autorytetu), kultywowanie martyrologii żydowskiej (bo dzięki temu można piętnować tradycyjną odmianę katolicyzmu oraz myśl narodową – jako antysemickie) czy wolność seksualna ze szczególnym naciskiem na prawo do aborcji (bo to rozkłada dawną, autorytarną formę rodziny). Dla nas, katolickich konserwatystów, do takich wartości należy Przykazanie Miłości, Złota Zasada, Dekalog, a także uznanie Chrystusa za Boga (wbrew wyznawcom herezji ariańskiej), Maryi za Bogurodzicę (wbrew tezom Nestoriusza), Mszy za Ofiarę (wbrew nauczaniu herezji protestanckich), Ducha Świętego za pochodzącego od Ojca i Syna, a nie od Ojca przez Syna (inaczej niż w schizmie prawosławnej), etc.

Proszę jednak zauważyć szereg cech wspólnych dla tych społeczeństw dla których religią panującą jest katolicyzm i tych dla których religią panującą jest postępowa demokracja. Należy do nich sam fakt istnienia pewnego minimum światopoglądowego, które musi być bronione przy pomocy prawa karnego. Chodzi tu o prawdy o naturze sakralnej, odnośnie których jakakolwiek forma dyskusji byłaby już świętokradztwem. Typowym ich przykładem dla społecznościach katolickich jest realna obecność Chrystusa w Komunii Świętej, a dla społeczności postępowych – realna obecność komór gazowych w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Taka prawda sakralna to coś zupełnie innego niż zwykły truizm: wszyscy zgodzimy się, że Ziemia jest okrągła, ale nikt nie będzie domagał się więzienia dla osoby mającej w tej sprawie odmienne zdanie. Z Komunią Świętą i komorami gazowymi jest inaczej. W tych sprawach już za samo głośne wyrażenie wątpliwości można stracić pracę na uczelni.

Podobieństwa można jeszcze długo mnożyć. U schyłku średniowiecza Krzyżacy odmawiali uznania podmiotowości międzynarodowej Litwy, gdyż nie była chrześcijańska – współcześnie odmawia się jej rządowi talibów w Afganistanie, ponieważ nie są demokratyczni. W czasach gdy Polska była katolicka istniał zakaz obejmowania funkcji publicznych przez protestantów, dziś opinia publiczna domaga się dymisjonowania ministrów o antysemickiej przeszłości. W ortodoksyjnej teologii średniowiecznej królowała maksyma 'Extra Ecclesiam Nulla Salus’ (nie ma Zbawienia poza Kościołem), obecnie słyszymy, że nie ma pomocy zagranicznej poza rodziną państw demokratycznych.

Bardzo ciekawym przykładem jest Szwecja, która od uchwał sejmu z Westeras w 1527 roku, aż do 1 stycznia 2000 r. była państwem wyznaniowym – dokładnie tak samo, jak Afganistan czy Iran. Każdy obywatel Szwecji był automatycznie rejestrowany jako wyznawca religii państwowej w chwili urodzin, dopiero potem mógł ewentualnie się jej wyrzec. Jeszcze dziś, po reformie, głową państwa nie może być katolik czy muzułmanin. Jednak skandynawskie państwo wyznaniowe nie przeszkadzało demokratycznym elitom Europy, gdyż szwedzką religia panującą był luteranizm, wyraźnie ewoluujący w kierunku agnostycyzmu. Jasno z tego widać, że na głowy Afganów sypią się gromy nie dlatego, że stworzyli państwo wyznaniowe – ale ponieważ środowiska opiniotwórcze wolałyby zainstalować tam inną religię panującą, najlepiej postępową demokrację.

Nie piszę tego wszystkiego by krytykować państwa postępowe. Sama zasada istnienia pewnego minimum światopoglądowego, które musi być chronione przez prawo, nie daje się zakwestionować. Nawet gdyby taką ideą panującą była czysta i nieskrępowana swoboda, to w imię raison d’etat, racji stanu, trzeba by represjonować tych wszystkich, którzy by dybali na swobodę innnych. A więc nawet by zorganizować społeczność wokół kultu wolności, trzeba najpierw ograniczyć wolność dla wrogów wolności. Nawet zupełni libertyni, wprost albo pośrednio, muszą się z tym pogodzić. Klasyczny tego dowód przedstawiła Kora Jackowska, wielka zwolenniczka wyzwolenia obyczajowego (pewien czas temu dała temu świadectwo dumnie prężąc swoje szczątkowe gruczoły piersiowe z okładki 'Playboya’) sugerując ongiś, że 'każdego fanatyka należałoby rozpuścić w kwasie solnym’. Rzekłbym na to, że Kora jest fanatyczką walki z fanatyzmem, a swoboda obyczajowa w jej wykonaniu najwyraźniej jest mocno ograniczona, skoro nie obejmuje praw dla… przeciwników swobody obyczajowej.

Nie obśmiewam samej zasady istnienia idei panującej, ale obłudę współczesnych elit, które głęboko pogardzają Świętą Inkwizycją, a same sięgają po takie same metody w obronie swoich świętości – takich jak pamięć ofiar Jedwabnego i obozów koncentracyjnych czy wynik wyborczy Unii Wolności. W ostatnich tygodniach przekonał się o tym Edward Moskal, który nieomal podzielił los szlachcica Kazimierza Łyszczyńskiego. Nie wiele brakowało a usmażyłby się na stosie po smakowitym auto da fe jakie usiłowała mu zgotować 'Gazeta Wyborcza’. Łyszczyński spłonął w 1689 r. za profanację Hostii, Moskal za profanację Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Nie mam kwalifikacji by wypowiadać się o merytorycznej stronie sporu, odnotowuję tylko ze zdziwieniem, iż środowisko 'Wyborczej’, czyli ludzie, którzy zazwyczaj upajają się intelektualnymi i obyczajowymi prowokacjami, w pewnych kwestiach sami są bigotami. Okazuję się, że ich wolnomyślicielstwo nie polega na tym, że każdemu wolno myśleć co chce – ale na tym, że w tym myśleniu trzeba dojść do pewnych, z góry ustalonych wniosków. Tak samo jest z obśmiewanym dziś Indeksem Ksiąg Zakazanych, który – pod inną nazwą – jest stosowany przez samych prześmiewców. Przypominają się tu targi książki Frankfurt 2000, z których wyrzucono prawicowe wydawnictwo Nortom, jako 'niegodne imienia Polski’. To zupełnie jak z Lutrem i innymi heretykami, których uznano niegodnych imienia chrześcijan…

Osobnym problemem jest ostrość represji za kwestionowanie idei panującej. Czy lepiej stosować przymus czy perswazję? W tej sprawie porównanie PRL z III RP nasuwa wnioski jednoznaczne. W czasach realnego socjalizmu karano osoby promujące 'treści antypaństwowe’ i to wywoływało głęboki sprzeciw; w III RP zazwyczaj zamiast karać przeciwników nagradza się stronników – różnymi stypendiami, premiami, lukratywnymi posadami. To nie tylko nie wywołuje uczucia sprzeciwu, ale jeszcze głęboką wdzięczność wobec hojności władzy. Brukselska marchewka jest nie tylko bardziej humanitarna niż czołgi Armii Czerwonej. Ona jest również bardziej sprawna.

Tekst powstał w 2001 roku.